Znowu zapytałam „o czym chcesz przeczytać w tym tygodniu” na Facebooku Szkoły i muszę przyznać, że to dobra strategia. Słuchanie vox populi = oszczędność czasu (tak to bym rozmyślała, leżąc na kanapie „o czym by tu napisać” przynajmniej przez 30 minut) + nadzieja na to, że nie piszę o rzeczach z kosmosu, które nikogo nie bawią.
W tym tygodnu wygrała opcja „10 ostatnich inspiracji z mojego zeszytu, czyli miszmasz”, ale opcja „barter” mocno deptała jej po piętach. Tak się jednak złożyło, że mam notatkę o barterze w zeszycie, więc wcisnę go tutaj po znajomości, bo już drugi tydzień barter plasuje się na drugim miejscu i biedaczek nigdy się nie załapie, jak tak dalej pójdzie.
ZESZYT DO ZAPISYWANIA POMYSŁÓW
Należy go mieć. Dzięki niemu mogę nie tylko napisać ów post, ale dzięki niemu i dziesiątkom (!) jego poprzedników, powstała Latająca Szkoła i masa innych rzeczy. Kto bez zeszytu po mieście chodzi, sam sobie szkodzi.
Zeszyty aktualnie mam dwa, oba z gumką i kieszonkami. Czerwony jest od spraw prywatnych i pozaszkolnych, jasnobrązowy tylko od Latającej Szkoły. Oprócz tego mam też telefon, którym często fotografuję coś, co mnie zainspiruje.
Dodatkowo podeprę swoje słowa o tym, że taki zeszyt mieć należy, autorytetem Ani Choying Drolmy.
Tak się złożyło, że dowiedziałam się ostatnio, przy okazji nieformalnego zjazdu dziewczyn, które brały udział w ostatniej edycji Latającej Szkoły (online/offline), od Kasi Marciniak (która zajmuje się malowaniem na jedwabiu w imię szerzenia przyjemności i zmysłowości, oto jej strona), że organizowała kiedyś koncert Ani Choying Drolmy w Polsce.
Natychmiast dostałam gęsiej skórki, ponieważ od dawna jestem fanką Ani Choying, a dokładnie od pierwszych minut, kiedy usłyszałam jej głos. Tylko zawsze zapominam jej imienia. Jest śpiewającą buddyjską mniszką z Nepalu. Mogłabym jej słuchać w trybie replay. Nonstop. Godzinami. Możesz sobie włączyć w tle i czytać dalej. Chociaż samo video jest przepiękne i może warto na chwilę się zatrzymać?
Do tej pory znałam ją tylko z Youtube’a, a teraz dowiedziałam się, że Ani nie tylko pięknie śpiewa, ale też działa na szeroką skalę, założyła szkołę, przedszkole dla dzieci samotnych matek w Nepalu, aktywnie wspiera ideę powstania hymnu całej Ziemii i … uważa, że należy przy sobie nosić zeszyt do notowania dobrych pomysłów.
No i jak była w Polsce, to często mówiła lub robiła coś, co dziewczynom zapadało w pamięć.
Na przykład nosiła przy sobie zeszyt i non stop coś notowała. Pytana o to, co notuje, mówiła: jak to co, pomysły! A wy nie macie takich zeszytów?
Mimo, iż jak to się mówi „jak w niebie rozdawali talent do śpiewu, to ja akurat byłam w ubikacji” to przynajmniej jedną rzecz mam wspólną z Ani Choying. Zeszyty.
A oto moje zapiski:
#1 NIE PROPONUJ SWOJEGO PRODUKTU NA ETAPIE NARZEKAŃ
Poczas tego samego szkolnego spotkania, Dorota Grądzka, znana również jako Dorota Natura Życia, ponieważ dziś zajmuje się naturalnymi sposobami leczenia, stawianiem baniek i ziołolecznictwem, a przez wiele lat była poważną „panią trener” i „specjalistką od sprzedaży szkoleń”, podzieliła się z nami wiedzą dotyczącą psychologii sprzedaży.
To jest zdanie wyjęte z jej opowieści. Streszczę ją na tyle, na ile się da. Jeżeli mamy biznes, który rozwiązuje czyjś problem + nie oferujemy produktu taniego i pierwszej potrzeby (waciki, pasta do zębów, zielony gorszek … przepraszam jestem aktualnie uzależniona, musiałam go tu wcisnąć…), to wielkim błędem jest oferowanie naszych usług potencjalnemu klientowi ZBYT WCZEŚNIE.
Klient doświadcza problemu. Narzeka. Być może jeszcze nie szuka rozwiązania. Przeszkadza mu A i przeszkadza mu B. Jeżeli w tym momencie wskoczymy i powiemy “Hej! To proste! Mam dla ciebie produkt C, który doskonale niweluje A i zwalcza B”, to nasze szanse, że go zainteresujemy wynoszą 50%. Czyli na dwoje babka wróżyła.
Bardzo możliwe, że uruchomimy wątpliwości, wahania i mięsień prokrastrynacji, a nie radosny entuzjazm.
Jeżeli natomiast przejdziemy – w rozmowie – do etapu mówienia o rozwiązaniach i nasz potencjalny klient sam zacznie formułować jakie rozwiązanie byłoby dla niego idealne, to zaprezentowanie naszego produktu na tym etapie znacząco zwiększa nasze szanse na sprzedaż. Nie zapamiętałam o ile procent.
Niby jest to banalne i oczywiste, a jednak często obserwuję, że wiele biznesów “zbyt szybko” chce mi coś sprzedać. To ma oczywiście przełożenie również na sytuację, w której nie rozmawiamy bezpośrednio z klientem, ale na przykład “poprzez naszą stronę internetową”. Wchodzę i na dzień dobry mam ofertę “na stole”. A czasem potrzebuję nieco edukacji i przekonania się, że ja naprawdę potrzebuję tego, co tu dają…
2# NAJLEPSZE DLA LAJKÓW I SZERÓW JEST LUDZKIE CIAŁO
Krótki wstęp. W ostatni piątek wybrałam się do szklano-metalowego centrum biznesowego Olivia Business Center mimo, iż zdecydowanie wolę wycieczki do lasu, żeby zobaczyć wykład Ani Piwowarskiej z Autentycznego Copywritingu. Niestety, nikt jeszcze nie wpadł na to, że spotkania biznesowe powinny odbywać się w lesie. Na przykład pod jakąś ładną kopułą, co by ludziom nie nakapał deszcz do laptopów i notesów.
Spotkanie nie dotyczyło biznesu, ale promowania literatury, więc tym bardziej mogłoby być w lesie, a może właśnie tym mniej. Ponieważ lubię Anię i lubię literaturę, uznałam, że warto jechać, a po liczbie moich zapisków z tego spotkania, poznać, że naprawdę było warto.
Oprócz Ani, prelegentami byli Marek Rogala, twórca bardzo fajnej strony promującej trójmiejską kulturę eskaem.pl oraz Rafał Hetman, bloger piszący o książkach na czytamrecenzuje.pl (tak na marginesie, to bardzo się cieszę, że odkryłam jego bloga, bo czyta i recenzuje głównie non-fiction, czyli to co ja-tygrys lubię najbardziej). Wystąpienia Ani cytować nie będę, bo można je w całości zobaczyć na fanpejdżu Latającej Szkoły.
Marek Rogala, nieco na marginesie swojego wystąpienia, podzielił się obserwacją, że ciało ludzkie o wiele bardziej przyciąga uwagę, niż np. rośliny lub esyfloresy. Uwagę ludzi, rzecz jasna.
To oznacza, że w jego przypadku (strona eskaem składa się z ręcznie rysowanych, bardzo pomysłowych „kafelków”, z których każdy promuje inne wydarzenie kulturalne), kafelki czy też kwadraty z kawałkiem RĘKI lub TWARZY są częściej lubiane i udostępniane. Niż na przykład kafelki abstrakcyjne, albo takie na których jest narysowana meduza.
A to oznacza, że jeśli zastanawiasz się, czy jako zdjęcie profilowe na swoim fanpejdżu wstawić swoje logo, albo swoje zdjęcie, albo zastanawiasz się czy sfotografować bransoletkę swojej produkcji na nadgarstku, albo na białym tle, to odpowiedź jest JASNA.
I w ogóle może cię ta myśl zainspirować do czegoś… (Marek Rogala nie omieszkał wspomnieć w swoim wystąpieniu również o praktyce umieszczania ważnych komunikatów na zdjęciu pupy Kim Kardashian… podobno wzrost oglądalności gwarantowany…)
3# SCHOWAJ KSIĄŻKĘ W PARKU
Natomiast Rafał Hetman opowiedział o tym, jak narobić szumu wokół swojego bloga za cenę 80 zł. Albo raczej jak on to zrobił. Należy kupić dwie książki, w jego wypadku była to na początek Papusza, wydawnictwo Czarne, następnie owinąć je w folię i za pomocą taśmy klejącej przymocować do ławek w parku (od spodu).
Następnie należy rozesłać informację prasową do gazet i portali kulturalnych, o tym, że „bloger chowa książki w parku” i że ludzie mogą pójść i je znaleźć.
Akcję warto powtórzyć.
W książce zamieścić też kartkę wyjaśniającą, kto jest autorem akcji i że można sfotografować teraz swoją uśmiechniętą twarz, albo jeśli ma się dostęp – książkę na tle pupy Kim Kardashian i dla tak zwanego szumu wrzucić w social media.
W ten sposób zdobywa się sławę, rozgłos i szacunek otoczenia.
Mi osobiście pomysł bardzo przypadł do gustu i pomyślałam, że na przykład akcja chowania różnych wyrobów „latających kobiet” na Plantach mogłaby być ciekawa. Albo jeszcze lepiej w obrębie budynku ZUSu, co by oswoić tą nielubianą instytucję.
4# SCHOWAJ MACIEREWICZA (W SZAFIE, NIE W PARKU)
Rafał ciągnąc wątek promocji zauważył również, że czasem istotne jest, aby świadomie ukryć najgorzej kojarzący się naszemu odbiorcy element naszego produktu.
Najgorsze skojarzenie z PISem, dla osób niezdecydowanych, które należało pozyskać w trakcie kampanii wyborczej, to Antoni Macierewicz. Dlatego podczas kampanii Dudy, trzymany był w szafie.
Strategia może nie działać na dłuższą metę, ale idea odwrócenia uwagi od tego, co się źle kojarzy – do wykorzystania.
5# ZAMIEŃ PIĘTĘ W OBCAS
Można też postąpić dokładnie na odwrót. I zamienić “piętę achillesową w obcas”, jak ja to mawiam. Wyeksponować swój słaby punkt i zrobić z niego UVP. Jak Danielle La Porte głośno chwaląca się tym, że nie skończyła studiów. Nie masz tytułu coacha, a proponujesz sesje rozwojowe – obróć to na swoją korzyść. Nie masz siedziby (bo cię nie stać) – nazwij swoją firmę Latającą Szkołą, ha! Nie masz kasy na wizytówki – zrób je ręcznie – będą bardziej oryginalne. I tak dalej.
Przy całym moim polocie, nie mam jednak pomysłu jak tą strategię zastosować w przypadku Antoniego Macierewicza…
Pamiętaj, nigdy też nie umieszczaj nic na tle jego pośladków.
6# ROBISZ TO ŹLE
Rafał Hetman po raz trzeci. Info zza kulis współpracy z blogerami. Otóż nawet na blogu o książkach posty-recenzje książek są mniej chętnie odwiedzane niż posty-informacje o konkursach (sic!). To oznacza, że między wysyłaniem blogerowi jednej książki i poproszeniem o recenzję, a wysłaniem mu 2 książek i poproszeniem o zorganizowanie konkursu wśród czytelników, rozciąga się ocean zwiększonego zasięgu, wartego znacznie więcej niż cena drugiej książki, czego większość wydawnictw zdaje się nie rozumieć.
Jednym słowem wysyłaj blogerom 2 egzemplarze czegoś, co masz im do wysłania. I proś o zorganizowanie konkursu.
Hasło “Współpraca z blogerami. Robisz to źle” to po prostu jeden ze slajdów Rafała Hetmana.
7#BAN NA PODCINANIE SOBIE SAMEJ SKRZYDEŁ #pomidor
Opuszczamy chłopaków z Bibliocampu i wracamy do dziewczyn.
Jestem ostatnio szczególnie wyczulona na (niestety nagminne) werbalne umniejszanie sobie samej podczas opowiadania o tym, co się robi. Kobiety przodują w tej dyscyplinie, zostawiając mężczyzn daleko w tyle.
Wygląda to na przykład tak:
Pierwsze zdanie normalne, neutralne, afirmujące.
Po nim następuje zawieszenie głosu, pada magiczne słówko „ALE” i …
Drugie zdanie, w którym autorka wypowiedzi podkreśla, że:
– jeszcze czegoś nie robi
– jeszcze czegoś nie umie
– coś jej nie wyszło
One są ze sobą tak pięknie splecione, te dwie części, że nawet dla autorki wypowiedzi prawie niesłyszalne jest to przejście i ciche piłowanie gałęzi, na której siedzi.
Jest jeszcze masa innych wariantów. Nie będę ich nawet wymieniać. Chodzi o to, że dla nas samych jest to niesłyszalne, ale dla innych owszem.
I gdyby mieć takie słowo ostrzegawcze, na które byśmy się mogły umówić. W stylu „pomidor”.
Jakieś słowo neutralne, tajne, sygnalizujące „hej, znowu to zrobiłaś!”
ZNOWU PIŁUJESZ SOBIE GAŁĄŹ, KOCHANA I PODCINASZ SKRZYDŁA.
To mogłybyśmy sobie dyskretnie, koleżeńsko nawzajem zwracać uwagę na tą praktykę, którą tępić należy. Dla dobra planety.
8#KORELACJA POCZUCIE WŁASNEJ WARTOŚCI – TYP KLIENTÓW
Myśl kolejna z naszego spotkania. Wiele osób zauważa korelację między poczuciem wartości tego co się robi, a tym jakich klientów się przyciąga. Na początku, kiedy pływamy w morzu niepewności, częściej trafiają do nas osoby, które zapłacić nam nie chcą, proszą o zniżki, bartery i ogólnie stawiają nas w niezręcznych sytuacjach.
Jest taka zależność. Ja bardzo ostrożnie podchodzę do teorii „energetycznych pól” i myślokształtów, które “kreują” rzeczywistość, więc tylko odnotuję i nie będę jej próbowała tłumaczyć.
9#BARTEREM ZUSU NIE OPŁACISZ
W nawiązaniu do poprzedniego punktu. Co robić, kiedy zamiast klientów, którzy by nam mogli zapłacić w złotych polskich emitowanych przez Bank Narodowy z pięknymi wizerunkami polskich królów (szkoda, że żadna królowa się nie zaplątała), przychodzą do nas głównie osoby, które zapłaciłyby najchętniej coachingiem, albo czymś innym, czego w danym momencie nie potrzebujemy?
Wymiana barterowa, czyli bezgotówkowa to fajna rzecz. Szczególnie na starcie. Ty mi zrobisz stronę, ja ci napiszę teksty na twoją.
Podstawą jest jednak poczucie fair trade. Obustronne.
Inaczej barter przestaje być fajny.
I jest tak jak pisze jedna osoba do mnie w mailu (nie wiem, czy chce być ujawniona):
„Mam zagwozdkę. Bardziej zależy mi na projektach, które zapewnią mi dochód. Na barter mogę umówić się w wolnym przebiegu, którego nie mam. Większość propozycji nie jest adekwatna do kosztów, a nawet moich potrzeb (…)Podpowiedz mi jak to mądrze rozegrać i nie obrazić nikogo odmową? (…)Druga sprawa – jak negocjować warunki barteru, aby nakład pracy 2 stron był taki sam. Tu nie ma żadnej umowy, jak rozumiem?”
Zacznę od końca.
Umowę można i warto sporządzić, nawet gdyby miała formę kilku punktów w mailu.
Nie ma co szukać „równego nakładu pracy” na siłę, tylko równej satysfakcji.
Napiszę komuś teksty na stronę, on mi zrobi sesję zdjęciową. Mi to zajmie tydzień, jemu jeden dzień. Nakład inny, a deal może być tak samo korzystny. I radość z obu stron tak samo wielka.
A co jeśli nie czujemy radosnego podniecenia, tylko ścisk w dołku?
A jak odmówić komuś, nie obrażając go?
- Przypomnieć sobie uniwersalną zasadę „pytać nigdy nie zawadzi” i zauważyć samemu dla siebie, że osoba prosząca po prostu z niej skorzystała!
- Zacząć od podziękowania i wyrażania radości/zadowolenia czy też innych pozytywnych uczuć, że ktoś chce skorzystać z naszej pracy (no bo przecież takie „barterowe zainteresowanie” to jednak pewien kapitał, to niemądre, żeby komuś odszczeknąć „nie, spadaj na drzewo, barterowska pijawko!”)
- Ponieważ wychodzenie z propozycją barteru to zawsze ryzyko odmowy, możemy podkreślić, że doceniamy to, że dana osoba odważyła się do nas zwrócić.
- Odmówić.
- Powiedzieć dlaczego się odmawia. Szczerze. Bez ogródek. “W tym miesiącu nie mam zupełnie miejsca na projekty barterowe” albo “Mam taką zasadę, że decyduję się na barter jedynie, jeśli dostaję ofertę, której bardzo pilnie potrzebuje” albo “Mam taką zasadę, że zgadzam się tylko na jedną wymianę baterową na pół roku“.
- Jeszcze raz podziękować.
Nieco szerzej pisze o tym moja guru od pisania, czyli Alexandra Franzen. Tyle, że po angielsku.
Ja też notuję wszystko, co mi wpadnie w głowę i w serce. I nawet napisałam kiedyś notatkę o pożytkach z notowania płynących (o niepożytkach zresztą też). W moim notesie znalazły się te same zdania z wystąpień Rafała i Marka – kiedy już słuchałam ich sobie na luzie – po moich występach. Cieszę się, że nie muszę ich już przepisywać. Super było Cię zobaczyć w Gdańsku 🙂
http://autentycznycopywriting.pl/o-pozytkach-plynacych-z-notowania/
http://autentycznycopywriting.pl/o-niewygodach-plynacych-z-notowania/
Agato, coraz bardziej wywołujesz we mnie poczucie, że taki notes JA-PO-PROSTU-MUSZĘ-MIEĆ!
Niezliczone myśli, które kotłują mi się w głowie przez cały dzień są na tyle magiczne, że chyba napisałabym już całkiem niezłą książkę. Gdybym miała notes.
A ostatni mój zapisek: “Kiedy zrobiłaś coś pierwszy raz w życiu?”
No właśnie, kiedy:)?
Ja ostatnio pierwszy raz zrobiłam na szydełku coś co sama będę nosić. Ach nie! Kiedyś już zrobiłam czapkę i ją nosiłam. Za to pierwszy raz będę bohaterką webinarium! http://www.facebook.com/events/1141757192504608/
Notes… sama o tym myślałam ostatnio. Tym bardziej, że u mnie z pewnością siebie marno i warto byłoby się pomotywować. A i w głowie pomysłów kupa – może warto zapisywać…
Może??? Na pewno warto!
Rewelacja… Już widzę/czuję polowanie na małe pachnące serduszka na plantach:)
O mój boże jaka ta muzyka jest PIĘKNA!!!! Zakochałam się w niej i mogę jej słuchać non stop!
A co do notesów. Zawsze takie miałam, ale z czasem ich liczba zaczęła przybierać niepokojące rozmiary. Po zakończeniu Twojej szkoły miałam oczywiście notes Latającej Szkoły, potem Governess Lane, potem Mamy Cukiereczka, no i Pani Swojego Czasu.
Teraz mam Evernote – elektroniczny notatnik, w którym mam wszystkie notesy, poukładane, posegregowane, otagowane. Wszystko co potrzebne znajduję w ciągu sekundy (nie muszę wertować i szukać). Nie jest to takie magiczne jak ta muzyka ale bardzo efektywne.
Ale i tak kocham piękne notesy. Mam ich na tony. Rysuję i maluję w nich 🙂
Agato, dzięki za ten artykuł. Przeczytałam z zaciekawieniem graniczącym z podekscytowaniem. Na #5 padłam ze śmiechu, bo hasło “zamień piętę w obcas” jest idealne na wsparcie mojej niepewności w niektórych kwestiach. BIORĘ!
A co do zapisków w zeszytach – “grubasy” piętrzą się tu i tam. W torebce dodatkowo dwa notatniki. Ostatnio Ania Protas zainspirowała mnie zapisywaniem na dłoni – w myśl zasady, zapisz i zrób do wieczora, dopóki napis nie zniknie. A w ogóle dochodzę do wniosku, że “zrobione jest lepsze niż idealne” Wszędzie zatem ZAPISKI niczym uszczypnięcia mrówek, przypominają mi, że czas wcielać (przynajmniej niektóre z nich ) w życie.
Mój ostatni zapisek : CIAŁO (coś jednak jest na rzeczy z tym ciałem 😉 ) jest metaforą procesów dziejących się w naszych umysłach.
Tak, ja sobie też wzięłam do serca radę Ani Protas “jak zapiszę na ręku, to na pewno nie zapomnę”. Nie wygląda się potem jak elegancka bizneswoman, ale przynajmniej ma się skuteczny system notacji 🙂
Agata, uwielbiam Twoje wpisy. Czytam wszystkie! Nawet jak nie mogę od razu, to wracam do nich po kilku tygodniach, tak jak teraz 🙂
Zanotowałam sobie: „Proponować produkt w fazie rozwiązań. Pokazywać ciało 😛 Zrobić akcję: ukryte hasło pod ławką w Parku Maćka i Doroty (moim). Macierewiczowi kupić szpilki, zamienić słabość w moc (wszystko by Anna Protas: dziś odnowa, jutro na koń, pojutrze robimy na szydełku breloczki). 2 produkty dla blogera (recenzja+konkurs). W pozycji Góry nie lecą wióry i klient nie szuka dziury. Asertywny barter.” Wiem, to moje słowne zlepki, dla kogoś nieczytelne, ale dla mnie bezcenne!!! Dziękuję Agata 🙂
Aha, mam jeszcze taką inspirację zapisaną w swoim notesie: „Guma Szapocznikowej”. Kiedyś Justyna Kozioł – Pani Od PR wrzuciła post na fb z fragmentem wyznania Aliny o tym, jak żując gumę tworzyła z niej niesamowite, abstrakcyjne kształty, za każdym razem inne, ciekawe formy. Tak powstały jej fotorzeźby. W odniesieniu do życia i do biznesu to ważne jest pod tym kątem, że warto zauważyć, że inspiracje czają się wokół nas, w codzienności, że tworzymy sztukę, że każdy może być artystą, że można zrobić coś z niczego. To NIC jest piękne, kiedy nadamy mu sens. Mój zmywalny Tatuaż Mocy na dłoni ma dla mnie właśnie taki sens, jest skuteczny („co zapiszę na ręku, to zrobię”) i inspiruje innych! :))) Pozdrawiam! 🙂
Aniu, ale się cieszę, że Cię zainspirowałam! Wpadłam nawet na pomysł, żeby zaprojektować notatnik nadgarstkowy, ale na razie jest w fazie idei. Jestem bardzo analogowa. Może kiedyś się przekonam do innych nośników pamięci. Póki co piszę po papierze (wliczając w to książki! ) i skórze 🙂 Będę zaglądać na Twoją stronę. Jestem z moim młodszym maluchem na etapie odpieluszkowywania. Cenne znalazłam porady. Dziękuję 🙂
Ja też notuję wszystko, co mi wpadnie w głowę i w serce. I nawet napisałam kiedyś notatkę o pożytkach z notowania płynących (i drugą o niepożytkach). W moim notesie znalazły się te same zdania z wystąpień Rafała i Marka – kiedy już słuchałam ich sobie na luzie – po moich występach. Cieszę się, że nie muszę ich już przepisywać 🙂 Super było Cię zobaczyć w Gdańsku 🙂
Dodałam drugi raz bo wieczorem miałam internetowe problemy na łączach – kilka razy mnie wyrzuciło –(tak że nawet w przypływie rozpaczy skopiowałam komantarz do pierwszego lepszego worda_ i kiedy rano zobaczyłam że nie ma – nie zastanawiając sie długo – wkleiłam.
“Napiszę komuś teksty na stronę, on mi zrobi sesję zdjęciową. Mi to zajmie tydzień, jemu jeden dzień. Nakład inny, a deal może być tak samo korzystny.”
Serio uważasz, że fotograf ze sprzętem i programami do obróbki za minimum jakieś 5-10 tys. ma mniejszy nakład pracy i kosztów niż ktoś, kto pisze teksty na stronę? 😡 Pomijam już to, że sesja nawet jak trwa kilka godzin to trzeba się do niej przygotować (tak, tak, fotograf jeśli jest poważny to też to robi!), np. szukając inspiracji zdjęciowych, które można pokazać klientowi, robiąc wywiad, czego klient potrzebuje (nie, powiedzenie “po prostu kilka fajnych fotek bym chciała” nie jest wystarczające), a potem spędzić średnio 2-3 x tyle czasu, co na sesji zgrywając zdjęcia z aparatu, selekcjonując oraz retuszując je (nie, to nie trwa 5 minut, jak ma być zrobione dobrze). Chyba aż zrezygnuję z newslettera po takim beznadziejnie głupim tekście, bo to smutne, że takie masz zdanie o tym zawodzie.
Nie mówiłam o nakładzie kosztów, tylko nakładzie pracy, w domyśle czasu. Właśnie o to mi chodzi, że nie sa się tego porównać. Byłam na sesjach, które trwały jeden dzień łącznie z selekcją (bez retuszu) i proszę mi nie mówić, że to jest niemożliwe. Czy jest to idealna sesja na stronę? Nie. Czy czasem jest wystarczająca? Tak. Z całym szacunkiem, nie było moim celem dewaluowanie pracy fotografa, ani uwznioślanie pracy copywritera. Tylko zauważanie, że mimo bardzo różnego nakładu pracy dwóch osób (już obojętnie jakich profesji), można być równie zadowolonym z efektu. Jak masz droga Zawiedziona lepszy przykład, to mogę podmienić, tylko go tutaj wpisz zamiast odgrażać się, że wypiszesz się z newslettera 🙂
Mam taki zeszyt na pomysły, ale nie za dużo się w nim pojawia. Większość notuję w komputerze (w google docs), tak żeby mąż też mógł przeczytać. Jak nie mam komputera to w notatkach w telefonie, ale niestety zdarza się, że takie notatki leżą i nigdy do nich nie wracam. Co być radziła osobom, które pracują z kimś? Dwa zeszyty czy raczej wspólny plik gdzieś w sieci?
Podpisuję się pod notesami tysiąc razy. Mam już kilka tomów 😀 nie wyobrażam sobie bez nich życia, a czasem pomysły z przed 15 lat wydają się tak genialne, że nie wierzę, że to moje. Może nie moje ??? ;))) U mnie jest jeszcze masa doodle, bo lubię od dziecka mazać po zeszytach bez celu.
A tak od czapki, jestem ogromną fanką Jimmiego Fallona i jego “thank you notes” (jest na youtube). Właśnie sobie wyobraziłam, jak jego głosem mówię: Thank you Agata, że za każdym razem dajesz nową wartość. 🙂 tylko nie ironizując oczywiście, bo on trochę tak 😉
Punkt 8. Bardzo prawdziwy.
Tak, dobrodziejstw notowania jest bez liku, ja notuję też bardzo obrazkowo, ostatnio okazało się że denerwują mnie zwykłe zapiski, musi być obrazek, symbol, cokolwiek co mnie bawi. A czytając Twój artykuł po postu od razu zobaczyłam taką postać https://www.facebook.com/DorotaKostowskaPL/photos/a.636185883147724.1073741830.624208171012162/661722987260680/?type=1&theater
Pozdrawiam!
Dzięki Agato. W końcu muszę się zaopatrzyć w ten notes☺ Jak dla mnie genialne są pomysły na promocję bloga o książkach. Muszę je wcielić w życie, bo ostatnio wydaje mi się, że już nikt książek nie czyta.
Nie oferuj produktu na etapie NARZEKAŃ – genialne! Ważne dla mnie, która jestem typem entustki i na HURRA chcę ratować świat. 😉
Kolejny raz myślę/czytam/słyszę o notesie i właśnie wyciągnęłam z szuflady taki niezapisany. Zgodnie z hasłem “przestań myśleć, zacznij robić”;-) Cały tekst jest bardzo ciekawy, a najbardziej przyciągnęły moją uwagę p. 1, 2 i 9.
W końcu zaopatrzyłam się w jeden notes na pomysły blogowo-książkowe i jest o wiele mniej bałaganu:)