Punk rock to nie rurki z kremem, jak głoszą słowa piosenki, a własny biznes też nie. Własny biznes przyniesie ci sporo goryczy, więc się lepiej nastaw i zaopatrz w remedia, jak traper John, wybierający się w daleką wyprawę i pakujący do torby maść z tłuszczu foki. Kilka z moich remediów linkuję do prawd wygłaszanych przez moją prababcię Józię, która miała tyle wspólnego z biznesem, co ja z walkami sumo. Ale była niezwykłą kobietą, nie skończyła żadnej szkoły, ale czytała około 10 ksiażek tygodniowo, o traperach, o historii Francji i wszystkie ważne pozycje z literatury światowej. Zatem to i owo o świecie wiedziała. Mam jej zdjęcie na biurku i codziennie się do niej uśmiecham. A ona do mnie. Ze zdjęcia.
To nie jest to zdjęcie, którym zilustrowałam post. Na zdjęciu jest anonimowa kobieta z Anglii, w 1927 roku (źródło). Mojej babci nie było stać na motor w 1927. Załączę jej zdjęcie później, jak odszukam takie ładne, z książką w ręku.
Te 7 prawd nie zostało wyssanych z palca. Palec do budki, kto ich doświadcza! Uważam, że własny biznes to znakomita okazja do rozwoju osobistego, lepsza niż kursy z najlepszymi coachami wszechczasów. Gorycz trzeba codziennie przerabiać na nowo na słodycz.
1. Zadowolony klient powie 3 osobom, niezadowolony 300.
Takie jest tajne prawo kosmosu. Działa na zasadach takich jak prawo grawitacji lub drugie prawo termodynamiki.
Biznes uczy pokory i postawy nastawionej na drugiego człowieka i jego potrzeby. Owszem, możemy je mieć gdzieś, ale natychmiast poczujemy tego skutki. Autentyczna, pełna troski i hojności postawa sprzyja biznesowi. Zawsze mnie zdumiewa jak słyszę kolejną historię o kimś kto dopiero zaczyna i nie stara się zrobić wszystkiego, żeby klientowi spadły majtki z zachwytu… Moja prababcia mówiła, że królową poznaję się po tym jak traktuje swoją świtę, co oczywiście nie pasuje tutaj zbyt zgrabnie, bo klienci nie są twoją świtą, a ty nie jesteś królową, ale myślę, że zasada jest ta sama. Klient to nie dojna krowa, ale człowiek.
Z drugiej strony, należy nauczyć się znajdować złoty środek. W tym tygodniu odmówiłam współpracy jednej osobie, która ewidentnie poczuła się urażona. Ale miałam swój powód. Być może powie 300 osobom, że zła ze mnie kobieta. Trudno. Biorę na klatę.
Klient (to jest taki mały PS do tej prawdy), ma gdzieś to czy akurat masz PMS, czy rzucił cię mąż, czy ktoś w twojej rodzinie poważnie zachorował. Chce żeby mu przysłać produkt, odpowiedzieć na maila, pójść mu na rękę. I ma do tego prawo.
2. Ludzie czytają bez zrozumienia. Albo niedoczytują.
Możesz napisać to, co masz do napisania WIELKIMI, ZŁOTYMI, WYBOLDOWANYMI LITERAMI. Wyjaśnić wszystko w punktach. Podać wszelkie daty i adresy. Nie unikniesz sytuacji,w której wszystko to będziesz musiała powtórzyć, albo odesłać do miejsc, w których napisałaś to – czarno na białym.
Własny biznes uczy pokory i cierpliwości. To, co dla ciebie jest oczywiste, bo powstało w twojej głowie, nie musi przekładać się automatycznie na zawartość głowy twojego klienta. To, że inni widzą świat tak jak my, jest iluzją. Moim remedium jest uprzejme, nieoceniające, odpowiadanie na pytania, nawet jeśli słyszę je po raz dziesiąty. To wymaga praktyki, żeby się nie irytować. Staram się wtedy przypomnieć sobie, że ja też bywam upierdliwa. Moja prababcia Józia mówiła “pokorne ciele dwie matki ssie”. Klient to nie dojna krowa, ale coś w tym jest.
3. Listy to-do mają wiele wspólnego ze wstęgą Moebiusa.
Wstęga Moebiusa to niesamowita rzecz, sklejamy kawałek papieru i tworzy się nam taka pętelka nieskończoności, po której można jechać palcem bez końca. Tak samo z listami to-do, spisujemy na kawałku papieru, a potem lista zamiast się kurczyć, zaczyna się wydłużać w nieskończoność. Jeżeli ktoś chce doświadczyć karoshi*, nie musi wcale jechać do Japonii i zatrudniać się w korporacji Hitachi.
*karoshi – śmierć z przepracowania, na którą obok harakiri mają patent Japończycy
Nigdy, albo prawie nigdy nie ma stanu, w którym nie ma nic do zrobienia na horyzoncie. Każda czynność nie związana z pracą jest właściwie tylko “przerwą”. Dla mnie najlepszą radą jest tutaj rada, której akurat moja prababcia nie dawała, a czasem się ją słyszy w kwestii związków, a mianowicie “zmniejsz swoje oczekiwania, mała”. W sprawie związków nie przyjmować, ale w sprawie swojej produktywności – owszem.
4. Wymyśliłaś coś dobrego? Ktoś zaraz to skopiuje lub zdubluje.
Dochodzę do wniosku, że jest to podobnie jak prawda nr 1, prawo uniwersalne. I nawet niekoniecznie stanie się to na mocy kradzieży, podstępu i podglądania tego, co ty zrobiłaś. Wynalazki pojawiają się na świecie równolegle. Na przykład historia z wynalezieniem radia i nieszczęsnymi Marconim, Teslą i Popowem, którzy wpadli na pomysł jego stworzenia niezależnie od siebie. A co dopiero z wynalazkiem takim jak wegańskie burgery! Otóż wegańskie burgery serwuje się już WSZĘDZIE. Pewnie ktoś był pierwszy. Pokój niech będzie jego domowi. Kogo to dziś obchodzi?
Nawet jeśli ktoś przyjdzie i skopiuje Twoje burgery, możesz stworzyć markę i produkt tak wyjątkowy, jak zechcesz. Im więcej pomysłowości i osobowości włożysz w swój biznes, tym większe prawdopodobieństwo, że stworzysz coś niepowtarzalnego, albo przynajmniej na tyle oryinalnego, że znajdzie swoich amatorów. Przychodzi mi kolejna rada z repertuaru miłosnych porad mojej prababci: “każda potwora znajdzie swojego amatora”.
5. Możesz robić salta i serwować szampana z truflami i tak się komuś to nie spodoba.
Ten przykład z truflami i szampanem podobno podałam wiele lat temu, a skrzętna Ania Piwowarska go sobie odnotowała w pamięciu i później zacytowała mnie, ku mojemu zdziwieniu, że wypłynął z moich ust taki bon mot, a ja go nie zapamiętałam… taka jest prawda. Możesz stawać na głowie, a i tak ktoś uzna, że nie jest pod wrażeniem lub co gorsza, że oszukujesz i kłamiesz.
Prababcia mówiła rymowankę “jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził”. Yo.
6. Ludzie są jak inżynier Mamoń. W większości.
To znaczy lubią piosenki, które już słyszeli, jak inżynier Mamoń w filmie Rejs. Tak zwani innowatorzy, którzy chętnie i namiętnie rzucą się na coś, o czym nigdy nie słyszeli stanowią mały ułamek społeczeństwa. 2,5 % twierdzi Seth Godin. W każdym razie twój klient lubi to, co już zna. Najprawdopodobniej. Dlatego musisz mu się wpierw z 7 razy pokazać, wyświetlić, rzucić w oczy, zanim zdecyduje się na kupno czegoś od ciebie. Dać się poznać. Nie oczekuj, że ktoś wchodzi na stronę i bang! zamawia to, co na niej masz. Dlatego warto jest … prowadzić newsletter. I przypomnieć się klientowi 6 razy zanim się zdecyduje coś od nas nabyć.
Moja prababcia miała dobre powiedzonko z tym związane, ale nie pamiętam go! Dzwoniłam do mojej mamy, ona też nie pamięta. Oczywiście nie miało nic wspólnego z newsletterami, ani Sethem Godinem. Moja prababcia miała okazję obejrzeć Rejs, zanim odeszła z tego świata, ale nie dożyła ery internetu i jego szaleństwa.
7. ZUS i US istnieją realnie, nie jak UFO i zabór rosyjski
Ten zabór rosyjski wstawiłam tutaj, bo prababcia urodziła się przed I wojną światową, w zaborze rosyjskim właśnie, ktory mi jako dziecku jawił się jako coś bardzo abstrakcyjnego, a jednak prababcia będąc łącznikiem, uwiarygodniała jego istnienie. Tak czy owak, zabory to przeszłość, UFO raczej nie ma, nie będę się sprzeczać, ja nie widziałam, nie ma dla mnie większego znaczenia jego istnienie lub nie, natomiast w zeszłym tygodniu zapłaciłam zaległy podatek i napisałam pismo do ZUSu i jednym słowem obydwie instytucje objawiły swoją niedajacą się podważyć obecność w moim życiu.
Mój aktualny stosunek do ZUSu i do podatków jest taki, że nie unikam, nie walczę, nie szukam sposobów jak zarejestrować firmę w Londynie lub Bratysławie. Mój model biznesowy to umożliwia, żeby robić coś, co wiele osób nazywa “płaceniem haraczu”. Nawet moja babcia (uwaga, druga strona rodzinny, inna osoba, nie mylić z prababcią) księgowa de luxe, twierdzi, że płacenie ZUSu w Polsce to spłukiwanie pieniędzy do WC. Jest wiele biznesów, które w Polsce nie dadzą rady się utrzymać – szczególnie tych opartych na rękodziele.
To smutne. Wesołe jest tylko to, że można zmienić model biznesowy, a pasją rękodzielniczą zająć się po godzinach.*
UWAGA! Nie mam na myśli WSZYSTKICH biznesów rękodzielniczych. Proszę o przeczytanie punktu nr 2.
OK, a która gorzka prawda jest dla Ciebie szczególnie gorzka? I czym ją słodzisz? A kim była twoja prababcia?
Przyznam się, że z perspektywy kilku miesięcy bycia “w biznesie” – to raczej nie gorzkie prawdy, a realia. Nawet nie smutne. Bo to pięknie, że w fimie można się rozwijać jak podczas niekończących się warsztatów. Nie panuje nuda, wyzwania tylko czekają, by je podjąć. 3 klientów usłyszy, że dobrze wykonało się pracę. A działać można po granice wyobraźni. I daleko poza nie.
Jedyne co mnie “poruszyło” to kwestia ogromu pracy, by zebrać owoce. Takie, którymi da się wykarmić domową gromadkę. Śmieję się, że słowo “freelancer” z wolnością to ma tylko wspólny źródłosłów. Ale nie oddałabym. Tej szansy. Nie na pieniądze czy sławę. Ale właśnie na rozwój.
Myślę, że biznesy oparte na rękodziele się nie utrzymują, bo JESZCZE nie ma nawyku niekupowania całego życia w sieciówkach, i – bo nie są oparte o spółdzielnie. Spółdzielnie i miejsca coworkingu dedykowane twórcom rękodzieła – to jest moim zdaniem przyszłość.
Szczególnie gorzka? Siódma.
Pozostałe nie są gorzkie lub dają się spokojnie zneutralizować (nie lubię cukru).
Siódma prawda da się “optymalizować”, ale i tak jest gorzka i kolczasta…
Niezłym zaskoczeniem jest też to, że produkt lub pomysł, na który wpadłaś i wydał się unikalny, po czym w niego zainwestowałaś swój czas i zaangażowanie, jest już na rynku. Tak jak piszesz, trzeba to robić po swojemu i trafiać z produktem do Czytelników, fanów, słowem – amatorów 😉
Bardzo mi aktualnie Twoje słowa dzisiaj i miałam rano chwilę zatrzymania.
Po pierwsze to co pisałaś w newsletterze, że narzekamy, że nie ma w naszych domach tradycji przedsiębiorczości. To był mój kawałek, ale też to widzę teraz z punktu widzenia przerzucania odpowiedzialności: mi nie wychodzi, wkurzam się, to czyja wina? No pewnie, że innych bo to bo tamto….:( ale dzisiaj też zobaczyłam , że to nie prawda. Nie mam na myśli mojej prababci, bo jej nie znałam, ale mojego dziadka. Booże przecież jaki on był przedsiębiorczy on miał jako pierwszy tyle ha pola, miał pierwszy na wsi kombajn, potem samochód jeden, i kolejne. Zobaczyłam to w końcu i szanuję w jakich moi przodkowie żyli.
Druga dla mnie ważna sprawa to właśnie, że moi klienci to nie “dojne krowy”. Jakie to ważne aby się w tym nie pogubić i do tego wracać- to jest fundament. Czasem trudno jest, kiedy właśnie za plecami głośno sapie niezapłacony podatek czy ZUS aby z uśmiechem na twarzy, słodko dawać to co klient od nas oczekuje, jak sami nie mamy na rachunki. Wystarczy raz czy drugi zrezygnować z tej prawdy i szybciutko nas dopadną skutki, które mogą pozostać na dłużej i trudniej to odbudować. Moja prawda w tej kwestii to: albo coś rób dla klienta i bądź uważny na jego potrzeby albo wcale się za to nie zabieraj. I mam na myśli nawet te “słabsze” dni bo właśnie klienta to nie obchodzi, zajmij się lepiej czymś innym w firmie – bo właśnie zadań nigdy nie będzie brakować 🙂
i jeszcze potrzebuję popracować nad cierpliwością… 🙂
Do karoshi jeszcze kawałek 😉 Jednak lista to-do u mnie nigdy (słowa nigdy używam tu z premedytacją i pełną stanowczością) się nie kończy. Podzieliłam ją nawet na kategoria, żeby wizualnie zmniejszyć jej ogrom. Robię dużo, by lista “zaplanowane na dzisiaj” nie przekraczała 7 pozycji. Dodam, że oddzielnie zapisuję wizyty klientów i warsztaty, a porządków domowych na liście nie umieszczam 🙂 Celowo hi hi
Zaradność, pomysłowość, odwaga zawsze były mocne w linii po kądzieli w mojej rodzinie. Moja prababcia była pokojową we dworze. Taką od haftowania bielizny pościelowej, ubraniowej i innych rzeczy. Z siedmiorgiem dzieci została w pewnym momencie sama. Pradziadek zmarł na jakieś choróbsko złapane podczas wojny rosyjsko-japońskiej. Czyli wychodzi, że i dla mnie zabór rosyjski to część historii mojej rodziny (tereny świętokrzyskie). Prababcia delikatna kobieta, już “na swoim” (nie pracowała we dworze) musiała ogarnąć rzeczywistość. Bieda była. I wtedy zaczęła haftować zarobkowo. Zawsze znaleźli się chętni, żeby a to w posagu pościele wyrychtować, a to w prezencie. Moja babcia też to potrafiła i szyła też. I moja mama i jej siostra. A ja nie potrafię szyć. Potrafię za to mnóstwo innych rzeczy. I jedno, co wiem, to, że z głodu nie zginę 🙂 Jak mawiały kobiety w mojej rodzinie (i ja mawiam): “nie chytruj, a Bozinka zginąć nie da”. I jeszcze: “jak potrzebne są pieniądze, to one zawsze przyjdą”. I wiecie co? I właśnie tak w moim życiu się dzieje. Hm, rozpisałam się. Ale kawkę lubię pić powoli 😉
Podpisuję się pod wszystkimi gorzkimi prawdami. Ale pomimo nich i innych minusów, które niesie za sobą własny biznes, jestem wdzięczna sobie, że zdecydowałam się rzucić etat dla własnej firmy. Kładąc na dwie szale wszystkie za i przeciw własnemu biznesowi, u mnie wygrywa mnogość dobrych rzeczy i właśnie one osładzają tę “smutną” gorycz. Tak sobie myślę, że z biznesem jest jak z dobrą potrawą. Dobrze jest, kiedy ma w sobie kilka smaków. Więc gorycz też jest dobra, o ile jest jej we właściwych proporcjach. Pozwala wyostrzyć inne smaki i czerpać z nich większą przyjemność. A tak dosłownie, to myślę, że jest i po to, aby się rozwijać, wyciągać wnioski i iść do przodu 😉
PS – Agato, Twoje teksty czytam z wielką przyjemnością! Pozdrawiam!
Twoja prababcia mnie dzisiaj przekonuje. Dokładnie takiej sentencji mi brakowało, bo czuję się jakby niektórzy moi klienci (prawdopodobnie Ci, którzy opowiedzą o mnie 300 osobom) wysysali ze mnie energię na potrzeby spełniania ich ponadprzeciętnych oczekiwań w stosunku do drugiego człowieka (w tym przypadku mnie, bo przecież jestem tylko człowiekiem prawda?). Zatem Agato – skąd brać dystans i energię?
Myślę, że to powiedzenie o 300 osobach, którym klient rozpowiada jest specjalnie przesadzone i fajnie, że zachęca do miłego i efektywnego działania na rzecz klienta, ale warto, naprawdę warto pamiętać o przepisie na klęskę: “Starać się dogodzić wszystkim.”
Kiedyś usłyszałam takie ciekawe zdanie o biznesie: “Dobrowolna wymiana dóbr”. Bardzo mi się podoba. Nie ze wszystkimi musimy współpracować, bo może oni właśnie nie chcą się z nami wymienić dobrem. 🙂 Warto robić swoje. Wiadomo, że czynnik ekonomiczny jest ważny. Dlatego ciekawa jestem dlaczego, Agato nie zakładasz firmy w Anglii. Czy już zbadałaś temat i po prostu nie opłaca się, czy są jakieś inne powody.
No, jest przesadzone 🙂 Nie zakładam firmy w Anglii, bo nie zbadałam tematu wystraczająco dokładnie i wydaje mi się, że to dużo zachodu – dla mnie, na ten moment 🙂
Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością- nasze mamy, babcie i prababcie są kopalnią wiedzy- cieszę się że przekaz ustny nie zanika. Moja babcia nauczyła mnie oszczędzania przez odkładanie pieniędzy na kupki. Na początku strasznie mnie mierziło płacenie podatków i zusu. Widziałam w tym tylko haracz. Teraz chyba okrzepłam. Posiadanie firmy to opłaty ale też możliwość większych zarobków.
remedium na opłaty? Zarobić tyle, żeby wystarczyło na wszystko. Jak to zrobić? Planować, działać, cieszyć się tym, co robię- to się udziela zleceniodawcom:-)
Babcia księgowa de lux niestety potwierdza to, co od dawna wiedziałam. Smutne to i nadal wyzwala we mnie wiele wewnętrznej niezgody.
Prababcia wróciła z Syberii na Polesie na piechotę. Ze swoją matką, praprababcią czyli. Tyle, że dla praprababci to był już drugi raz 🙂
Dla mnie nie wszystkie z tych punktów są gorzkie. Na przykład (w kontraście do większości Kobiet) ZUS wcale nie jest dla mnie gorzką pigułką. Może dlatego, że prowadzę już swoją firmę od prawie 10 lat i po prostu przyzwyczaiłam się do tego 🙂
A najmniej gorzka jest dla mnie kwestia listy zadań. W zasadzie bawi mnie oczekiwanie niektórych Kobiet, że ta lista zadań kiedyś się skończy. Szczególnie ta związana z prowadzeniem biznesu. Przecież skoro robimy to, co kochamy to właśnie to “robienie” mamy na listach zadań prawda?
“Zadowolony klient powie 3 osobom, niezadowolony 300.” masz rację, mogę skakać i fikać koziołki, czasem zamówię brzydką pogodę i koniec (czasem za ładną pogodę dostaję napiwek:).
Fajny ten punkt nr 2, święta prawda o mnie jako klientce i o innych jako moich klientach, jesteśmy do bólu ekonomicznie, skoro łatwiej jest zadzwonić, napisać, zapytać niż czytać, sprawdzać – to wybór jest oczywisty. A “iryt” w głosie słychać zawsze, wiec pozostaje ćwiczenie sie w cierpliwości lub nie branie rzeczy do siebie. Nr 3 jest zaś dla mnie o dokonywaniu wyborów, zawsze są rzeczy ważne i ważniejsze, a wybór w biznesie może być ideologiczny ale dobrze aby był także ekonomiczny, inaczej bedzie tylko na “waciki”. Sciskam!
Gorzkie prawdy o biznesie dobrze poznać już “po” fakcie, gdy się wystartowało i poziom entuzjazmu jest dość wysoki. Gdybym wychodziła z punktu “0”, w którym kalkuluję za- i przeciw- kubeł zimnej wody chyba zmroziłby mnie w miejscu. A tak- pracuję sobie powolutku z fantastycznymi klientami i mozliwość obserwowania ich postępów ociepla mnie po tym zimnym prysznicu ZUSów, podatków i formalności zw. z rozliczaniem dotacji.
Ależ UfO w Polsce ląduje!!! Ktoś, kto jest z Wielkopolski, to zapewne wie, że w Szamotułach co roku, ląduje UfO właśnie…:) Możecie zobaczyć na własne oczy:) http://ufofestiwal.pl/
Ps. Nie mogłam się powstrzymać, by o tym festiwalu nie wspomnieć, jak przeczytałam o UfO w artykule:)
Agata ktoś fajnie powiedzial ze mowiac wkolo o swoim pomysle na biznes moze zlozyc sie tak ze osoby z naszego otoczenia podpowiedza nam coś fajnego, okaze sie ze dobry znajomy zna kogos nieodzownego do realizacji naszych planow itd pozdrawiam serdecznie beata
Skrzętna Ania Piwowarska tak zapamiętała tę metaforę: możesz robić salta serwując przy okazji szampana z truflami a i tak znajdzie się ktoś, kto nie zrozumie żartu albo nagada na Ciebie za rogiem.
Jest jeszcze jedna metafora Agaty, którą zapamiętałam i umieściłam w książce „Autentyczność przyciąga”, która już niedługo będzie w księgarniach 🙂
Przeczytałam te wszystkie “gorzkie prawdy” z uśmiechem na twarzy. Nie dlatego, że są śmieszne (choć czasem – tak), ale dlatego, że są świetnie napisane. Też prowadzę swoją kancelarię od ponad 11 lat i do większości się przyzwyczaiłam. Skoro nie można z nimi walczy,ć, to trzeba polubić 🙂