Marzysz o zdobyciu super zlecenia. O tym, żeby wspomniał o tobie wpływowy bloger. Chciałabyś wystąpić na kolejnym TEDx Warszawa, albo zaprosić do współpracy grafika, którego od dawna podziwiasz. Czujesz IMPULS NAPISANIA LISTU. Maila. Bo przecież jest ktoś, kto może zadecydować o tym, że to właśnie ty – wystąpisz na konferencji, zostaniesz wymieniona w artykule, zaprojektujesz okładkę nowej płyty swojego ukochanego zespołu.
Siadasz przed komputerem.
Ok, ale co dalej?
Czy istnieje magiczne zaklęcie, abrakadabra, które otwiera sezamy, serca i umysły? Podobno słowo „abrakadabra” wywodzi się z aramejskiego „niech się stanie, to co wypowiedziane”. Słowa mają moc. Jak jej zatem użyć?
Bierzmy przykład z najlepszych. Dlaczego nie? To najlepsza strategia!
Mam dla ciebie inspiracje. Pochodzą z pięknie wydanej przez Wydawnictwo Sine Qua Non książki „Listy Niezapomniane”.
(Mała notka na boku. Ta książka to kolekcja listów zebranych przez Shauna Ushera, zawiera listy różnych znanych i nieznanych ludzi i jest najbardziej smakowitą lekturą na upalne lato. Mamy tu list 14 letniego Fidela Castro do prezydenta Roosvelta z prośbą o przesłanie 10 dolarów, list Ghandiego do Hitlera z prośbą o zaprzestanie działań wojennych, ale również listy które odniosły zamierzony skutek, bo te dwa które wymieniłam pozostały bez odpowiedzi … np. list Mario Puzo do Marlona Brando z propozycją zagrania w Ojcu Chrzestnym. Co ciekawe, Shaun Usher gromadził listy na swoim blogu www.lettersofnote.com i wciąż można je tam przeczytać, co mnie skłania do tego, żeby zachęcić te z was, które myślą o wydaniu swojej książki o tym, żeby zacząć od bloga. Panuje jakiś dziwny zabobon, że założenie bloga a potem opublikowanie książki z (prawie) tą samą treścią nie jest możliwe. A jest dokładnie na odwrót! Co ciekawe, jest to kolejna książka, którą kupiłam, mimo iż można jej treść znaleźć w formie bloga on-line i ani przez sekundę nie żałowałam zakupu.
Plus przykład Shauna Ushera dowodzi, że dziś coraz większe jest zapotrzebowanie na KURATORÓW TREŚCI, nie tylko twórców. Powtarzam to od dawna i bardzo lubię takie projekty, na nowo porządkujące rzeczywistość i odkurzające zapomniane perełki).
Zacznijmy od mistrza Leonarda da Vinci.
Szukający zleceń trzydziestodwuletni Leonardo napisał do Ludwika Sforzy. List ten sprawił, że Leonardo natychmiast dostał to, czego chciał. Czyli pracę na dworze księcia.
Poznawszy, dostojny Panie, i zbadawszy doświadczenia wszystkich tych, którzy mienią się być mistrzami w sztuce wynajdywania maszyn wojennych, i sprawdziwszy, że maszyny ich nie różnią się niczym od będących w powszechnym użyciu, postaram się, nie czyniąc nikomu krzywdy, odkryć Waszej Ekscelencji pewne tajemnice będące moją osobistą własnością i po krótce tu wyliczone:
- Znam sposób budowania mostów bardzo lekkich, mocnych i łatwo przenośnych (…).
- W przypadku oblężenia miejsca wiem, jak odprowadzić wodę z fos i budować (…) drabiny i inne przyrządy do szturmu.
- Item, jeżeli z powodu wysokości lub mocy miejsce nie może być zbombardowane, znam sposób niszczenia zamków lub fortec, których posady nie są kamienne.
- Umiem sporządzić bombardy łatwo przenośne, które rzucają małe kamienie na kształt burzy (…).
- Item, za pomocą przejść podziemnych, ciasnych i krętych, drążonych bez hałasu, umiem prowadzić drogę nawet pod fosami i rzeką.
- Item, umiem budować wozy zakryte i niezniszczalne, które wioząc artylerię, przełamują szeregi nieprzyjacielskie i rozbijają najsilniejsze wojska, a infanteria może postępować za nimi bez trudności.
- Umiem sporządzać w potrzebie działa, moździerze, pociski ogniowe o kształcie praktycznym i pięknym i różne od będących w użyciu.
- Tam, gdzie nie można posługiwać się działem, mogę zastąpić je przez katapulty i inne narzędzia do rzucania pocisków, o skutku zadziwiającycm i dotychczas nieznane; wreszcie w jakimkolwiek bądź wypadku umiem znaleźć niezliczone środki do ataku i do obrony.
- Jeśli chodzi o bitwę morską, to posiadam liczne maszyny o największej sile, tak dla ataku, jak i obrony, i statki, które opierają się najżywszemu ogniowi, i prochy, i pary.
- W czasie pokoju mogę dorównać, jak wierzę, komukolwiek bądź w architekturze, wznoszeniu pomników prywatnych czy publicznych i przeprowadzaniu wody z miejsca na miejsce. Umiem wykonywać rzeźby w marmurze, brązie, terakocie, w malarstwie umiem zrobić to, co zrobiłby inny, kimkolwiek by on był. Poza tym podjąłbym się wykonać konia z brązu na wieczną paniątkę Waszego Ojca i dostojnego domu Sforzów.
A jeśliby którakolwiek z powyżej wymienionych rzeczy wydawała się wam niemożlwą lub niewykonalną, jestem gotów uczynić próbę w waszym parku lub wszelkim innym miejscu wedle upodobania Waszej Ekscelencji, której polecam się z całą pokorą.
Ten list można potraktować jako wzór.
Uderzają mnie cztery rzeczy:
- Leonardo szybko przechodzi do sedna. Myślę, że to dziś nawet ważniejsze niż 500 lat temu.
- Cojones grandes. Jak ktoś nie wie, co znaczy to hiszpańskie słowo, niech poprosi prof. Googla o pomoc… Prosto z mostu (lekkiego, mocnego i łatwo przenośnego…) i bez fałszywej skromności, mówienie „jestem bardzo dobry w tym co robię!” działa. Swoją drogą, czy to coś zarezerwowanego dla panów?
- Pisze tylko o takich rzeczach, o których wie na 100%, że wzbudzą zainteresowanie odbiorcy. Resztę pomija. A miał wiele osiągnięć, którymi mógłby się chwalić.
- Dowody i przejście do działania. Na koniec bardzo konkretnie zachęca księcia do sprawdzenia swoich umiejętności i do zaproszenia Leonarda na swój dwór.
Oczywiście Leonardo był geniuszem i nie rzucał słów na wiatr. Jak pisał, że umie w malarstwie zrobić to, co zrobić może „ktokolwiek inny, kimkolwiek by był”, to nie był to blef. Ale nawet geniusz musiał uciec się do autoreklamy. Gdyby nie ów list książę Ludwik pewnie nie wpadł by sam na to, żeby zatrudnić Leonarda!
A teraz pora na smutną prawdę.
90% kobiet, które znam, nawet gdyby umiało sporządzić “bombardy łatwo przenośne, które rzucają małe kamienie na kształt burzy”, pomyślało by wpierw: „ach, ale czy aby na pewno ów deszcz kamieni jest wystarczająco rzęsisty? Może poczekam, aż uda mi się skonstruować trojańskiego borsuka i wtedy napiszę do księcia. Na razie chyba nie ma się czym chwalić…”
Dlatego „metoda na Leonarda” 90% procent kobiet, które znam wyda się ciekawa, interesująca i godna uwagi, ale nigdy … jej nie zastosują.
Stąd moja druga propozycja – “metoda na Roberta Pirosha”. Oczywiście nikt nie wie, kim był Pirosh i przez to jej nazwa brzmi mniej sexy i możesz pomyśleć, że sama metoda jest gorsza. Bynajmniej. Mam taką książkę na półce “Myśleć jak Leonardo da Vinci”. Sprzedała się w dużym nakładzie i warto zauważyć, że nie mam książki “Myśleć jak Robert Pirosh”, bo nikt jej nie napisał, ale to mało istotne z naszego punktu widzenia.
Pirosh był nowojorskim copywriterem, który postanowił zostać hollywoodzkim scenarzystą. Był rok 1934. Pirosh wyjechał do Kalifornii, zebrał jak najwięcej adresów reżyserów i producentów filmowych i napisał do nich piękny list, który zapewnił u trzy rozmowy o pracę, zatrudnienie w studio MGM na stanowisku młodszego scenarzysty, a 15 lat później doprowadził go do Oscara w kategorii najlepszy scenariusz.
Drogi Panie,
lubię słowa. Lubię tłuste, maślane słowa, takie jak „muł”, „atłas”, i „tłuc”. Lubię słowa kanciaste i skrzypiące, jak „purytański”, „spowinowacony”, „druzgocący” czy „skatalogować”. Lubię kłamliwe, mylące słowa, takie jak „grabarz”, „rokosz”, „pysznić” czy „półświatek”. Lubię wyrafinowane słowa zawierające literę w: „wysmukły”, „werwa”, „brawura”. Lubię słowa chrupiące, łamliwe i kruche, jak „drzazga”, „borykać się”, „potrącać” czy „skorupiasty”. Lubię posępne, chmurne słowa, jak na przykład „przyczajać się”, „dybać”, „parszywy” i „cham”. Lubię wzniosłe, natchnione słowa, takie jak „odświętny”, „dystyngowany” i „zniesmaczony”. Lubię te eleganckie i kwieciste, jak „letni”, „błądzić”, „zimorodek” i „Elizjum”. Lubię też glistowate, wijące się i gąbczaste, takie jak „pełzać”, „pokłon”, „plantacja” i „kroplówka”. Lubię w końcu zabawne słowa, na przykład „bąbel”, „klapa”, „bekać” i „bulgotać”.
Znacznie bardziej lubię słowo „scenarzysta” niż „copywriter”, postanowiłem więc rzucić pracę w agencji reklamowej w Nowym Jorku i spróbować szczęścia w Hollywood, jednak zanim skoczyłem na głęboką wodę, wybrałem się jeszcze na rok do Europy, aby się tam uczyć, wygłupiać i rozmyślać.
Właśnie stamtąd wróciłem i nadal lubię słowa.
Czy mogę kilka z Panem zamienić?
Robert Pirosh
385 Madison Avenue
Pokój 610
Nowy Jork
Podoba Ci się? Trik polega na tym, aby zamienić cojones grandes na corazon grande. Czyli na wielkie serce. Pokazać swój entuzjazm i swoją pasję.
Entuzjazm i zapał są czasem lepszym paszportem, niż perfekcja.
Nie czujesz się na siłach, aby chwalić się swoimi osiągnięciami? Użyj swojego zaangażowania i siły zachwytu jako klucza, który otworzy pozamykane drzwi. Entuzjazm jest zaraźliwy. Zaangażowanie i pasja prowadzą ostatecznie do mistrzostwa. Napisz o tym, co lubisz lub kochasz.
Możesz też wszystko okrasić humorem i przymrużyć szelmowsko oko.
W Listach niezapomnianych jest też list 23 letniej Eudory Welty do New Yorkera, która bardzo chciała dostać tam posadę (rok 1933).
Oto jego fragmenty.
Panowie
domyślam się, że bylibyście bardziej zainteresowani zręczną sztuczką magika, niż aplikacją na jedno ze stanowisk w Waszej gazecie, jednak jak wiadomo, nie można mieć wszystkiego.
(…)
Jeśli chodzi o to co mogłabym Panom zaoferować – widziałam zastraszającą liczbę filmów i wystaw malarskich, które jak sądzę, mogłabym dla Panów bezstronnie recenzować, ostatnio wymyśliłam nawet neologizm określający obrazy Matisse’a po tym jak obejrzałam jego ostatnią wystawę, mianowicie: konkubinarbuz. Pokazuje to jak działa mój umysł – szybko i nietyowo (…) Tak bardzo chciałaby dla Panów pracować! Jeden maleńki felietonik każdego ranka – albo każdego wieczoru, jeśli nie możecie, Panowie, zatrudnić mnie w dziennym wymiarze – choć zapewniam, że gotowa jestem tyrać jak niewolnik. Potrafię też rysować jak pan Thurber, na wypadek gdyby mu odbiło (…)
Wiele z listów opublikowanych w antologii zmieniło życie ich nadawców.
Niektóre bardziej, inne mniej.
W pomyśle, aby napisać do kogoś nam nieznanego, a często znanego, czai się zawsze iskierka przygody i niespodzianki. Uwielbiam takie iskierki i uwielbiam je rozniecać. Jako nastolatka pisałam pracę na języku polskim o powieści Tomka Tryzny “Panna Nikt” i postanowiłam ją przesłać autorowi przez wydawnictwo. Ku mojemu zdumieniu dostałam od niego odpowiedź, którą przechowuję do dziś.
Maria Kula z Perypetii jako studentka napisała do Tadeusza Konwickiego. Również dostała piękną odpowiedź, którą nie tylko przechowuje do dziś, a która była dla niej ogromnie ważna.
Dla odmiany, mój dziadek Mietek pisał często listy do różnych firm, sugerując im jak mogą usprawnić swoje wyroby (np. do producentów pierogów, sugerując im inne smaki i większą czcionkę na opakowaniu) i zwykle nie dostawał odpowiedzi… Przytaczam ten przykład, żeby nie było zbyt cukierkowo…
Jednak znam wiele historii, kiedy impuls napisania listu przerodził się w coś bardzo dobrego. Dlatego nie gaś impulsów i nie duś ich w sobie. Wypuszczaj je jak jaskółki, bez oczekiwania, że przyniosą wiosnę, czy jakiekolwiek inne dary. Rób to, co czujesz i ciesz się z samego aktu, nawet jeśli pozostanie bez odpowiedzi.
Masz jakieś ciekawe historie z listami/mailami w roli głównej w zanadrzu? Podziel się!
Agata, wielkie dzięki za ten artykuł! Właśnie dzisiaj uznałam, że zamiast czekać na ślepy traf, napiszę listy od serca do kilku firm, z którymi chcę współpracować. Ty mnie utwierdziłaś, że warto, i w to w bardzo poetycki sposób. Dziękuję!
Monika, bardzo się cieszę! Trzymam kciuki za listy. Ach, uwielbiam jak ktoś uzna, że dany artykuł przyszedł “w dobrym momencie”.
Agato, dobry wieczór:-) Dla mnie też w porę, jakby telepatia. Właśnie siedzę i piszę taki ważny list:-) Dzięki!
Ja tydzień temu wysłałam list do jednej firmy z zaproszeniem do współpracy. Nie nastawiam się, że jedna wiadomość zmieni moje życie, ale to pierwszy krok naprzód. Zainspirował mnie artykuł na ich temat i poczułam, że muszę do nich napisać.
Teraz planuje wysłać list do bardzo cenionej przeze mnie kobiety z prośbą o mentoring. List już nawet napisałam tylko czekam na dobry moment, aby go dopieścić.
Twój artykuł to potwierdzenie dla mnie, że idę w dobrym kierunku. Teraz jeszcze 499 wiadomości i będzie się działo.
Aż się chce siąść i pisać listy, gdyby nie to że sen mnie ogarnia pewnie bym coś skrobnęła 🙂 Idę spać otwarta na nowe listy, które uwielbiam czytać i pisać 🙂 Jeden już taki mały dzięki Tobie wysłany zaowocował miłym spotkaniem i nowym doświadczeniem i wiedzą 🙂
Świetnie mi się to wszystko czytało – ja też uwielbiam słowa – a od jakiegoś czasu czeka mnie napisanie trudnego listu, takiego z cojones grandes, do siebie samej (tak, mam problem z chwaleniem się sobą!). Może wreszcie się zmobilizuję…
Bardzo też chcę Ci napisać, Agato, że przez te trzy tygodnie, kiedy nie pisałaś, brakowało mi Twoich listów i trochę się też niepokoiłam; i kiedy dobra nowina w końcu nadeszła poczułam ulgę i radość, i bardzo się wzruszyłam. Przypomniał mi się czas po narodzinach mojego dziecka, które teraz ma już prawie pięć lat…
Wszystkiego najwspanialszego dla Małego Nowego Człowieka i wszystkich w Jego życiu.
Dzięki wielkie 🙂 Mały człowiek ziewnął na znak, że mu bardzo miło przyjąć życzenia (jeszcze nie potrafi się uśmiechać świadomie).
No i zapomniałam o historii z listem, a znam przynajmniej jedną – otóż w latach 90tych, kiedy szalał wilczy kapitalizm i ludzie masowo tracili pracę, do mojego ojca, który był w zarządzie jednego z dużych, wówczas jeszcze państwowych, przedsiębiorstw, przyszedł list od pewnego pana. Pan pisał, że stracił pracę, że szuka pracy, że nie może znaleźć pracy bo… itd, ale w sposób wskazujący na wysoki poziom poczucia humoru autora i jego dystans do siebie i rzeczywistości. Informował, m.in., że “dysponując nadmiarem wolnego czasu stara się zapewnić sobie różne rozrywki bezgotówkowe – jak na przykład ten list”. “Rozrywki bezgotówkowe” weszły do naszego rodzinnego słownika i w czasach studenckich były mi, niestety, często proponowane… Pamiętam, że mój ojciec zaprosił tego pana na rozmowę, i pan wprawdzie pracy nie dostał, dostał za to numer telefonu do kogoś innego. A za jakiś czas pojawił się znowu w gabinecie mojego ojca, z książkami pewnego wydawnictwa kartograficznego, i przez jakiś czas byliśmy świetnie zaopatrzeni w mapy, atlasy i przewodniki po krajach, których istnienia osobiście nawet nie podejrzewałam, bo geografia gospodarcza przerabiana w szkole podstawowej na zawsze zraziła mnie do geografii w ogóle. Tak że wszyscy skorzystali.
Wow, świetna historia. “Rozrywki bezgotówkowe” – zapamiętam to wyrażenie 🙂
Święta racja, a nawiązanie do przygody rewelacja! dokładnie tak jest. Pisanie listów jest trochę też jak czytanie książek, jest przygodą, historią, która się wydarzyła, albo wydarzy. Natychający ten tekst i dający nadzieję. Muszę przyznać, że kiedyś to robiłam, niestety przez statystykę się zniechęciłam, ale może właśnie w tej statystyce tkwi klucz, a moja była zbyt mała. Te 90% kobiet, taaaak widuję taką jedną codziennie 😉 Ale do rzeczy, napisałam kiedyś jako nastolatka i to po angielsku (do tej pory nie wiem jak się wtedy na to zdobyłam :)) do Tolkien Society. Nie wiem skąd wzięłam adres, nie wiem o czym pisałam, nic nie pamiętam, ale pamiętam, że dostałam odpowiedź od syna JRR Tolkiena i kapcie mi spadły. Z tego szaleństwa napisałam też do Śląskiego Stowarzyszenia Fantastyki, że chciałabym dla nich rysować (taki chałupniczy magazyn wydawali wtedy) i … się zgodzili. Nie była to stała współpraca i trwało to z perspektywy czasu chwilę, ale będę to pamiętać do końca życia 🙂
Dobrze się czyta. Listy bardzo, bardzo i potwierdzają, że czasem wystarczy trochę odwagi. Ubawił mnie fakt, tych 90% kobiet – zaliczam się do nich jak w pysk strzelił. Do tego jak diabeł święconej wody boję się zmian i wyjścia ze strefy komfortu – pewnie to naturalne, ale świadomość powyższego lekko mnie dobija. I boli, ze mój entuzjazm i zaangażowanie dotyczy zbyt wielu rzeczy i za cholerę nie wiem na co się zdecydować na poważnie. Dałaś mi jednak do myślenia, a to już coś… zresztą pięć lat filologii zobowiązuje i kto, jak kto, ale ja nie powinnam mieć problemów ze słowami 🙂 Pozdrawiam!
Po przeczytaniu dzisiejszego listu wydaję mi się, że już nie należę do tych 90% kobiet…..
Cieszę się, bo chciałabym, aby ta nieco naciągana statystyka (przyznaję się – nie robiłam badań wg wytycznych CBOSu) zmieniała się – znaczy malała 🙂
moja historia z listem w roli głównej 🙂
Tata przyjaźnił się z p. Agnieszką Holland w podstawówce.
Wspólnie założyli szkolną gazetkę – Tata przynosił zdjęcia od Babci z ówczesnego CAF-u, p. Agnieszka dodawała na nich swoje rysunki, wspólnie pisali teksty i udostępniali je innym.
Tata opowiedział nam o tym podczas ostatnich Świąt.
Postanowiłam za wszelką cenę dotrzeć do p. Agnieszki, zapytać czy pamięta Tatę, gazetkę & poprosić o napisanie do niego listu, po ponad 50 latach od tej znajomości. Kilka dni później znalazłam list w skrzynce i zaniosłam go Tacie. Ech ten moment kiedy zaskoczony otworzył kopertę, przeczytał i spojrzał na nas – słowami z reklamy absolutnie B E Z C E N N E. Podziękowałam serdecznie p. Holland i od tego czasu jesteśmy w kontakcie 🙂
Genialna historia!
O tak… jak mówią za wielką wodą… impossible is nothing… jak zwykle świetny artykuł. Dziękuję i przy okazji gratuluję Agata ósmego cudu świata…. (ps. okropnie ciekawi mnie jak ma na imię ale czekam….czekam 🙂 To może wydać się niemożliwe ale z moich obserwacji wynika, że z dnia na dzień i miesiąca na miesiąc taki cud wydaje się jeszcze cudowniejszy…. 🙂 ENJOY! ps. Apropos wysyłania maili to swego czasu wysłałam takiego właśnie szalonego maila do 30 agencji eventowych w Hiszpaniii z prośbą o staż. Widzę jednak teraz co było nie tak: a. nie było w nim nic co pokazywałoby, że naprawdę warto mnie zatrudnić b. był po angielsku a nie po hiszpańsku c. wysłałam tych maili tylko 30 🙂 Mogę jednak z pewnością stwierdzić, że wysyłanie takich maili daje dziką satysfakcję. Pozdrowienia, Olga
Tobiasz Franciszek 🙂 Ciekawa historia z tymi agencjami, bardzo możliwe, że 30 to po prostu za mało!
Anielskie imię.
Świetny artykuł, akurat na czasie dla mnie, ponieważ tydzień temu, wreszcie po dwóch miesiącach, zdecydowałam się na napisanie maila do poradni, w której chcę pracować. Odpowiedzi nie dostałam wprawdzie jeszcze, ale sama świadomość, że się na to zdobyłam dodała mi skrzydeł i już planuję kolejne listy napisać. Aaa i ta statystyka Twojej koleżanki – daje do myślenia!
Agata, pozostanę mało merytoryczna i napiszę, że Twoje teksty, często, bez względu na treść, chyba przez wyzierającą z nich Twoją inteligencję, są dla mnie smaczne, podkręcające, tworzące przestrzeń dla wyobraźni. Zestawienie listu Leonarda z listem Pirosha – piękne. Dziękuję. Uściski!
Agato, dziękuję za kolejną porcję inspiracji 🙂
Należę do osób, którym wydawało się, że jeśli jesteś dobra, to nie musisz się chwalić i tak pracodawca Cię znajdzie. Takie teksty, jak Twój uświadamiają mi, że to nie prawda. Już od dawna myślałam o tym, żeby napisać do osób, z którymi chciałabym współpracować, ze swoją propozycją, ale ciągle coś mnie blokowało. Teraz nie mam już wymówki. Dziękuję! 🙂
trafiło i do mnie 😉 dziękuje
Genialne, jestem za! Ja też zaczepiam ludzi, gdy ich spotkam, ale nie wszyscy są blisko, do kogo by tu napisać? ps. Mam Bratanka Tobiasza, anielskie dziecko, bardzo spokojne! a Franciszek to z kolei mój typ na imię:)
O! Właśnie mi się przypomniało, że jedna z wychowanek Twojej Latającej Szkoły, Ania, właścicielka Black Ribbon Lingerie pisała świetny newsletter zatytułowany “Twój Sobotni Pies w Majtkach” czyli Psy. Majtki. Sensacje :). Przechowuję niektóre jej listy w moim archiwum, bo nie potrafię się z nimi rozstać, takie są niesamowite… Przyszło mi do głowy, że gdyby Ania stworzyła kurs pisania niezapomnianych maili, listów, prezentacji, to chyba bym wzięła w nim udział, bo głowię się nad napisaniem czegoś niezwykłego do włoskich potencjalnych kontrahentów. Ja chyba nie będę czekać na jej kurs, tylko się z nią skontaktuję. Dzięki za ten artykuł i za inspirację Mamusiu Muminka tj. Mamusiu Tobiaszka. Ciaoooo 🙂
Oj, tak newsletter Ani był boski i kultowy. Też za nim tęsknię.
Dodam i ja historię listową. 😉 Kiedy wybierałam się na erasmusa w czasie studiów nie chciałam mieszkać w akademiku, bo po prostu kampus był położony na obrzeżach, daleko od głównych budynków, gdzie miałam mieć zajęcia etc. Szukanie mieszkań przez ogłoszenia nie przynosiło rezultatów, zawsze było coś nie tak. Zrezygnowana, wręcz od niechcenia, napisałam do hostelu, gdzie miałam zostać przez kilka dni, że wydłużam rezerwację na jeszcze 7 dni, a najchętniej to na 7 miesięcy, bo rekomendacje, zdjęcia i świetna komunikacja mailowo-skejpowa tylko do tego zachęca. A że podminowana rozpisałam się, że nawet fajnie byłoby mieszkać w hostelu z widokiem na Bosfor, ale płacić miesięcznie, a nie dziennie i kilka innych ‘pomysłów’. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, Grekom, którzy prowadzili ów hostel tak spodobała się ta opcja, jako ‘wypełnienie’ luki, która zawsze pojawia się po sezonie, że całe piętro oddali erasmusom w używanie. Jak się okazało to stała praktyka, o której ani ja, ani oni nie wiedzieli, ale taki o to list, nieprzemyślany nawet, trafił do odpowiedniej osoby w odpowiednim czasie i niejako pomógł biznesowi. Jeden z wielu morałów: trzeba być otwartym na propozycje totalnie obcych ludzi. 🙂
Świetna historia. To chyba Albert Einstein powiedział, że “wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajduje się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi” – to tak a propos 🙂
Czytanie Twoich tekstów poszerza moje horyzonty. Rozwijam się, wiem więcej, robię, sprawdzam. Dziękuję <3
Ja też dziękuję, Doroto <3
Świetny temat:) pisanie listów ma dużą moc. Ja też napisałam list, który doprowadził mnie do stworzenia i wydania książki we współpracy z jednym z krakowskich wydawnictw. Co najciekawsze w liście do tego wydawnictwa,nie prosiłam o współpracę tylko napisałam od serca co myślę o temacie kobiecego piękna (była to odpowiedź na email od wydawnictwa, którego ksiąśki często kupuję). Nie liczyłam nawet na to, że ktoś mi odpisze na niego. Myślę, że pisanie listów ma bardzo duży potencjał zwłaszcza, jeżeli pisze się o tym co nas fascynuje, co kochamy, czym żyjemy każdą komórką ciała, wtedy słowa płyną jak krew, a list sam się pisze:) Piszcie 🙂 Piszcie:) Piszcie:) gorąco zachęcam:) nawet jeśli nie liczycie na odpowiedź, bo mogą się zdarzyć cuda;)
Wspaniały post, co tam. Taki trochę wakacyjny, ale to moje bardzo dalekie skojarzenie. A teraz dygresja co do całej Czytelni, do której wracam. Czyż to nie jest niesamowite, a może właśnie całkiem samowite, że te dawne wpisy z Czytelni są zawsze aktualne, a nawet stają się aktualniejsze, mogą być czytane wielokrotnie i za każdym razem jakby inaczej, coś innego się w nich znajduje. Te artykuły to takie małe odkrywki. Książkę z nich wszystkich można by było wydać.
Kupiłam już Listy..bardzo jestem ich ciekawa..przy okazji, po Twoim mailu zaczęły mi się przypominać sytuacje i maile, które wysyłałam, w których uderzałam prosto z mostu do kogoś kto się tego zupełnie nie spodziewał. Dziwne, że zupełnie o nich zapomniałam. Nawet wczoraj czytając Twój artykuł nie przyszły mi one do głowy…. musiałam je odkopać.
Myślę, że za mało jest takiej kawy na ławę. Dużo za to owijania w bawełnę. Zauważyłam, że odbiorcy takich maili, takich sytuacji są bardzo zaskoczeni tym, że ktoś do nich uderza/ przychodzi i mówi wprost o co im chodzi.
tak listy zdecydowanie działają potwierdza to moja historia.
A mianowicie któregoś razu postanowiłam napisać do Cejrowskiego że bardzo lubiłam jego program wc-kwadrans i cośtam cośtam- nie pamiętam bo to było parę lat temu.
Dostałam automatyczny responder że odpowie za 2 miesiące jak wróci z Ameryki Południowej.
Ale już ko kilku godzinach ewentualnie dniu dostałam list od Niego samego!!!!
Wymienilismy się kilkoma listami i nawet chciał kupić obraz ode mnie (pytał czym sie zajmuje itd.) niestety mój dyplom z malarstwa nie był tym czego szukał.
Niemniej jednak nawiązałam z nim bliższą relację jedynie na podstawie maili z czego się cieszę.
Jak to zrobiłam? byłam całkowicie autentyczna w mojej wypowiedzi , posłałam mu sporą dawkę uwielbienia za ów zamierzchły program. Jak to sie mówi poszło prosto z serca;)))
I choć obecnie mam już inne poglądy i w wielu kwestiach się nie zgadzam z Cejrowskim to sentyment pozostał a także euforia że udało mi sie z nim nawiązać jakąś mini relacje:)))
To było bardzo miłe:)
TAKŻE PISZCIE PISZCIE PISZCIE BO TO DZIAŁA!!!!
Te listy mnie urzekły. Są świetne!!! Super post
Dopiero dziś przeczytałam ten wpis, choć czaiłam się na niego odkąd tylko przeczytałam pantoflowy nagłówek “Abrakadabra. Jak napisać mail zmieniający życie?” Trafił idealnie w czas, jeśli o mnie chodzi 🙂 właśnie teraz dobrze było taki wpis przeczytać i chcę przekuć jego treść w realne działanie 🙂
Chciałam się też podzielić wspomnieniem z dzieciństwa, kiedy to ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu otrzymałam odpowiedź na mój list wysłany do Św. Mikołaja. To było niesamowite przeżycie :)) i choć niczego z tego listu nie rozumiałam, bo jako kilkulatka nie mówiłam w żadnym obcym języku, to nie miało to znaczenia, bo…DOSTAŁAM LIST OD ŚW. MIKOŁAJA!!! :))
Zgadzam się ze statystykami (i tymi dotyczącymi ilości wysłanych listów w oczekiwaniu na odzew i tymi dotyczącymi kobiet). Wierzę, że proporcje się zmieniają, ale na to potrzeba czasu..
Korzystając z okazji chciałabym polecić książkę Wojciecha Eichelbergera i Agnieszki Suchowierskej “Królewicz Śnieżek Baśniowe stereotypy płci”. Właśnie ją pochłaniam – REWELACJA :))
Niesamowite. Zadziałało!!!!
Od dłuższego czasu chciałam napisać list do kogoś, którego zdanie i wiedza bardzo się dla mnie liczą. Ale ciągle się bałam, bo kobieta, bo czym się może pochwalić. I zobaczyłam ten artykuł. Pod wpływem impulsu i zgodnie ze wskazówkami list napisałam…
Odpowiedź dostałam dosłownie w ciągu KILKU MINUT!!!
Wieeeelkie dzięki!
A książkę z tymi listami to sobie chyba kupię ku inspiracji i motywacji:-)
Agata tego mi było trzeba! 🙂 Pomijam już fakt, że samo czytanie Twojego artykułu jest przyjemne i “smaczne”, ale o tą inspiracje tu chodzi! A metoda na pasję jest świetna, na Leonarda zresztą też!