Droga moja Przyjaciółko,
pamiętasz, jak w sierpniu ubiegłego roku pisałam o moich planach związanych z otwarciem manufaktury moniki? Teraz już mogę z dumą napisać: manufaktura obchodzi właśnie Pierwsze Urodziny (1 września), działa w najlepsze, a moje życie nabrało dzięki niej takiego tempa, że aż strach! Początki nie były łatwe, bo musiałam się bardzo dużo nauczyć. Kiedy osoba, która dotychczas zajmowała się głównie nauką i wszystkim, co z nią związane, postanawia wkroczyć w świat biznesu, najpierw kroczy trochę po omacku i kieruje się bardziej intuicją, niż wiedzą. Powiem Ci, że nie spodziewałam się, że tak dobrze odnajdę się w tym nowym świecie i z taką przyjemnością będę zgłębiać potrzebną mi wiedzę i zdobywać potrzebne know-how. Dzięki firmie moje skłonności do rządzenia wszystkim (i wszystkimi) wokół znalazły wreszcie odpowiednie ujście; stałam się swoim sterem, okrętem i żeglarzem, i taki stan rzeczy bardzo mi odpowiada!
Manufakturę otworzyłam we wrześniu i zaraz mogłam wypromować się podczas otwarcia Klubu ONA dla kobiet w Wieliczce. Podczas imprezy wystawiłam się ze swoim stoiskiem z rękodziełem przekonana o tym, że uda mi się sprzedać bardzo wiele wytworów. Tymczasem… nie sprzedałam prawie niczego. Jak się domyślasz, nie było mi do śmiechu, bo nie zwróciła mi się nawet opłata za stoisko. Szybko jednak wytłumaczyłam sobie, że trudno, pierwsze koty za płoty, już wiem, czego się spodziewać na tego typu imprezach, jak następnym razem przygotować swoje stoisko i że moim celem było zaistnienie w świadomości mieszkańców Wieliczki, i to się udało. I faktycznie, okazało się, że choć nie odniosłam bezpośrednich korzyści materialnych, to wieść o manufakturze poszła w świat. Zaczął się większy ruch na stronie internetowej i na FB, sprzedaż zaczęła powoli rosnąć. A z kolejnych targów, w których wzięłam udział – tym razem w Krakowie, na Kazimierzu – byłam już zadowolona nie tylko ze względu na reklamę; nauka się opłaciła!
Ani się obejrzałam, święta Bożego Narodzenia były już za pasem. I wtedy manufaktura znalazła się na wysokich obrotach: rozpoczął się szał prezentowy. Dzięki większej ilości zamówień mogłam się zorientować, które produkty cieszą się największą popularnością, a które mniejszą, w co warto wchodzić, a w co nie. Na przykład okazało się, że wiele osób kojarzy manufakturę dzięki wpisom na blogu, które regularnie umieszczam na stronie. Mam nadzieję, że odwiedziłaś już mój blog i znalazłaś historyjki, w których główną rolę odgrywają manufakturowe stworki (czyli poduchy w kształcie zwierząt) – świnka Proszaczek, kot Florian, dzik Stanisław, ostatnio pojawił się też Lis (który w konkursie zyskał imię Albert). Każde z nich ma swoją osobowość, swoje poglądy na świat i spotykają je różne przygody.
Kiedy zaczęłam chodzić na różne spotkania przedsiębiorczych kobiet (i nie tylko kobiet) coraz więcej inspiracji i dobrych okazji zaczęło mnie spotykać. Ktoś polecił moje usługi, i dzięki temu moje wytwory znalazły się w sklepie stacjonarnym w Krakowie (2 szafy na Krowoderskiej); komuś innemu spodobały się moje akcesoria i uznał, że mogę mu wyposażyć całe mieszkanie w tkaniny i dodatki. Postanowiłam wesprzeć projekt „Dziewczyny na fali”, a dzięki temu torba od manufaktury z logo projektu trafiła do krakowskich mediów. Dzieje się! Pracy jest sporo, bo oprócz szycia uczę się tworzenia grafiki, nagrywania filmików, wysyłania newslettera, w planach mam też naukę animacji, a oprócz tego włączam się w różne akcje, nawiązuję nowe kontakty biznesowe. I cieszę się ogromnie, kiedy widzę autentyczną radość osoby, która odbiera ode mnie swoje zamówienie.
Wszystko to spowodowało, że moje życie zaczęło się radykalnie zmieniać, a otwarcie manufaktury było tego pierwszym impulsem. Decyzja o stopniowym wycofywaniu się ze świata nauki na rzecz świata biznesu i inaczej rozumianej twórczości zmusiła mnie do spojrzenia na siebie i swoje życie na nowo. Proces ten okazał się bardzo bolesny i trudny, bo musiałam przewartościować sobie wiele kwestii i – jak się okazało – zbudować na nowo obraz świata. Kiedy trochę cegiełek trafiło już na swoje miejsce, zostałam zupełnie nagle wokalistką zespołu folkowego (o tym możesz przeczytać TUTAJ: http://manufakturamoniki.pl/blog-o-czym-nie-snilo-sie-filozofom.html) i… nagrałam płytę! I cały proces budowania na nowo obrazu świata i siebie (co potrafię, co mogę, co sprawia mi największą radość) musiałam zacząć po raz kolejny… Jak się domyślasz, znów było trudno, bo po raz drugi dotychczasowe schematy działania, które zdążyłam oswoić i wypracować, musiałam odrzucić. Szczerze mówiąc zdziwiłam się, że DOBRE, choć radykalne zmiany w życiu mogą tak człowieka wytrącić z równowagi. Mój poukładany świat rozpadł się na kawałki, a ja nie wiedziałam jeszcze, jak go zbudować. Uczę się tego każdego dnia, bo okazało się, że zmiany się nie zakończyły i wciąż pojawiają się nowe wyzwania, nowe okazje, nowe sytuacje. Wszyscy wokół mówią o wychodzeniu ze strefy komfortu; zawsze traktowałam to wezwanie dosyć pobłażliwie, a teraz na własnej skórze doświadczyłam tego, że wystarczyło wykonać jeden ruch ku zmianie – w moim przypadku to decyzja o otworzeniu własnej firmy – i to zaowocowało lawiną bardzo dobrych zdarzeń. Warto!
Trzymaj kciuki za moje przedsięwzięcia, nie bój się zmian, a w wolnej chwili zajrzyj na manufakturamoniki.pl
Twoja Monika