via GIPHY

Od dawna chciałam napisać taki artykuł. Jenna Marbles nakręciła video o tym, czego nauczył ją hiphop i postanowiłam pójść w jej ślady. Tylko, że Jenna bezlitośnie nabija się z tekstów raperskich piosenek (które często SĄ idiotyczne i raczej małe szanse na to aby ktoś z hh światka poszedł w ślady Dylana), a ja chciałam na poważnie.

(Jenna wygląda tutaj jak tancerka gogo z głębin Polski C, ale jest komediową vlogerką z Los Angeles, do której pałam niezdrową sympatią)

To znaczy od dawna czułam, że hiphop – jako kulturowe zjawisko jest wielką kopalnią inspiracji i nawet jeśli jesteś hiphopową dziewicą, która nie odróżnia Tupaca od Pacmana, a w wolnych chwilach słuchasz Starego Dobrego Małżeństwa albo Leonarda Cohena, możesz dać się zainspirować.Jednym słowem, nie musisz być fanką, żeby nastawić teraz uszy i wyciągnąć dla siebie coś z mojej opowieści.

Wzmocnionej  po tysiąckroć moim udziałem w muzycznym obozie dla kobiet Królowe Bitu – Lucciola Ladies Hiphop and Electro Camp, podczas którego w towarzystwie piętnastu kobiet wyszłam poza granicę swojego komfortu przez cztery dni ucząc się rapowania a na koniec występując w klubie Piękny Pies (to jest tzw “pedagogika szoku”, bardzo skuteczna).

Zanim wskoczymy razem do sedna jak do buzującego jacuzzi, dwa słowa o mojej osobistej muzycznej biografii.

 

Skłamałabym gdybym powiedziała, że w mojej krwi od dziecka płynie raperska nuta. W podstawówce podobała mi się Madonna i Michael Jackson. Potem koledzy w klasie dzielili się na tych co słuchali rapu i tych co słuchali metalu. Ja się podkochiwałam raczej w tych drugich i wieku 12 lat zaczęłam kupować kasety Megadeth, który to zespół śpiewał o krwawej destrukcji, wyginięciu gatunków i piekielnych mękach. Tematy idealnie pasujące do tego co czuje 12 nastolatka. W wakacje między podstawówką a liceum przeżyłam muzyczne objawienie. Drzwi otworzył Jimi Hendrix. Muzyka, której słuchał mój ojciec i która wydawała mi się totalnie beznadziejna (blues i jazz) nagle zaczęła mi się podobać. W liceum intensywnie eksplorowałam amerykańskie starocie z okolic Woodstock łaskawie akceptując też przetaczającą się wówczas falę grunge’u i od czasu do czasu sięgając po punkowe nuty. Mój pierwszy chłopak poderwał mnie na posiadanie całej dyskografii King Crimson. Moje towarzystwo chodziło w dzwonach i skórzanych kurtkach po plaży pijąc tanie wino, nikt nie był skejtem ani grafficiarzem i nikt mnie nie inicjował w arkana tego co się wówczas działo w hiphopie, czy to w Polsce czy na świecie. Muzyka to często środowiskowa przygoda i to co lubisz zależy często od tego z kim przestajesz.
Mój gust rozwijał się, ewoluował, zawsze lubiłam żeby poruszały mnie nie tylko dźwięki, lecz i słowa i przez wiele lat raczej mroczne zwierzenia Nicka Cave’a rezonowały ze mną niż wyznania choćby takiego Eminema o tym, że jest zajebisty i mogę mu naskoczyć, że zarobił dużo kasy w tym roku, a w przyszłym zarobi dwa razy więcej.

Ok, raperzy mówią czasem o sprawach poważnych, typu “ale ch**owo u nas na Bronxie”, ale ja Bronx miałam wówczas tam gdzie poeta Andrzej Bursa miał małe miasteczka.

Wszystko się zmieniło chyba z trzy lata temu (chociaż sto lat temu, czyli 15 lat temu brałam udział jako jedyna dziewczyna w dość undergroundowym wydarzeniu dla polskich i niemieckich raperów, tyle że a) byłam tłumaczką b) to jest długa opowieść na inną okazję) W każdym trzy lata temu zapałałam nagłą, silną miłością do hiphopu. Szowinizm, który jest w hiphopie dość dominujący i ciężko to zignorować będąc kobietą wrażliwą na dyskryminację i przedmiotowe traktowanie, przestał mnie osobiście drażnić, zaczęłam w nim widzieć zjawisko raczej do przyglądania się, niż jednoznacznego oceniania. Zaczęłam podziwiać raperski i bitmejkerski kunszt. Zaczęłam dostrzegać wielką uzdrawiającą moc hiphopu – dla społeczności w których powstawał, nawet jeśli często hiphopowe przygody kończyły się dla muzyków z koksem w nosie i kulą w brzuchu.

Obskurne początki są ok

Nie należy ich ukrywać. Duża część mitologii hiphopu opiera się na tym, że wielu muzyków startowało z najniższych nizin, nie mając nawet kartki do zapisania rymów, nie mówiąc o mikrofonie, mieszkając w przyczepie z matka ćpunką jak Eminem i mając w okrutny sposób życiowo przerąbane. Zatem jakiekolwiek nie byłyby Twoje początki, wyluzuj. Potem o tym zarapujesz, popijając szampanem. Niejaki Notorious Big ujął to tak: now we sip champagne when we are thirsty. Co prawda to on właśnie skończył z kulką w brzuchu. Także gwarancji na happy end nie ma, ale przeszłość nie trzyma cię w szachu. Teraźniejszość też nie. Ok, może nie mieszkasz na obrzeżach Detroit z matką ćpunką w przyczepie, ale twoja rzeczywistość może być mało glamour. Ślęczysz nad laptopem kupionym na raty po nocach, bo tylko wtedy dzieci nie roznoszą chałupy. Na twój pierwszy warsztat przychodzi tylko twoja siostra. I twój pies. Rozdajesz sto wizytówek, ale ilość zapytań o ofertę wynosi zero. Oto twoja wersja thug life. Deal with it, babe!
Inna lekcja brzmi: żeby tworzyć swoją sztukę nie potrzebujesz wiele na start.

via GIPHY

Flow nie jest dzieckiem przypadku

Wszystkie cudowne popisy, które sprawiają, że wciąż na nowo i na nowo i na nowo chcemy słuchać tych właśnie utworów, rymy które wkręcają się w uszy i nie chcą opuścić naszej czaszki, bity, które wchodzą pod skórę – nie są efektem nadprzyrodzonych zdolności, tylko pracy. Flow obezwładnia tym jaki się zdaje bezwysiłkowy, ach płynie po prostu, ale aby cokolwiek popłynęło trzeba wysiłku. Potu i łez i ćwiczeń nieustannych. A tym co sprawia, że się chce włożyć wysiłek jest zajawka. Czyli jakaś forma miłości. Miłość. Praca. Flow. Tak działa kosmos. Czy w rapie, czy też w innych dziedzinach twórczych. Bierz przykład z Eminema – pisał rymy w autobusie, kiedy tylko mógł. Nawet zaczął obsesyjnie studiować słownik języka angielskiego, żeby poszerzyć zasób słów. Nie ma w tym nic dziwnego, każda osoba, która w coś się wkręci, wchodzi głęboko. Zatem wejdź głęboko w to, co cię kręci. Ćwicz nieustannie, nie oczekując natychmiastowych efektów.

Odrobina bezczelnego samochwalstwa nikomu nie zaszkodziła

Większość z uczestniczek aktualnej edycji Latającej Szkoły (następna zaczyna się we wrześniu, tutaj zajrzyj jeśli cię to intryguje) wysłałabym do Kalifornii do sanatorium hiphopowego, w którym rehabilitację prowadziłby by Doktor Dre z zaprzyjaźnioną ekipą i kuracjuszki uczyłyby się ruszać jak Eve w tym teledysku i chwalić się, chwalić i chwalić.

 

Jak się ktoś wsłucha, to okazuje się, że bardzo wiele utworów raperskich to przechwałki. Czasem subtelne jak “widzę więcej wiem więcej tak to jest mniej więcej uczę się sztuki życia, hiphop to moj sensei” po mało subtelne “and I could fuck any girl in the world” (hh to domena mężczyzn i w pewnych kręgach rozmowa schodzi na “kasę i dziwki” jako na ostateczne dowody wyższości podmiotu lirycznego nad resztą czujących istot). Bardzo możliwe, że duża ilość kokainy w nosie podnosi samopoczucie i łatwiej pisze się takie rymy. Wierzę jednak, że zupełnie na trzeźwo można spojrzeć na siebie bardziej przychylnym okiem niż robi to 95% osób z którymi się stykam.

via GIPHY

Cierpimy na chroniczny brak poczucia zajebistości i jeśli pomoże nam w tym słuchanie cudzych przechwałek i nasiąkanie ich energią – zróbmy to. Tym bardziej, że ta metoda nic nie kosztuje i jest bezpieczna dla zdrowia.

 

Marzę o tym, żeby kobiety, które robią wartościowe rzeczy dla świata (czyli znacząca większość latającej społeczności) miały w sobie tyle – albo nawet więcej dumy i pewności siebie, co osoby, które szybko i rytmicznie wypluwają z siebie słowa przed kamerą lub w studio nagrań.
(Czasem wpadam w głęboką zadumę nad tym jak urządzony jest świat. Ludzie rytmicznie wypluwający słowa są dla nas o wiele bardziej atrakcyjni od ludzi ratujących życie. A już mężczyźni kopiący przez 90 minut piłkę po trawie ubrani w ubranka z symbolami narodów elektryzują nas wyjątkowo. Nigdy nie zapomnę jak w 2012 roku w okresie finałów Euro towarzyszyłam grupce amerykańskich weteranów II wojny św i byłych więźniów obozowych w wycieczce do Auschwitz. 90 dziesięcioletni weterani, którzy wyswabadzali obozy koncentracyjne w Austrii i byli więźniowe zostali potraktowani grubiańsko, ponieważ  – uwaga – obóz w tym samym czasie raczyła odwiedzić angielska drużyna piłki nożnej w otoczeniu dziennikarzy i ochroniarzy. Ok, to była dygresja … )

Love your crew

Hiphop nie powstawał w przyjaznych, cieplarnianych warunkach w których wszyscy się dopingowali i namaszczali wzajemnie empatią, tylko najczęściej w świecie pełnym przemocy – fizycznej, werbalnej, mentalnej. Tworzenie koalicji, paktów, klanów i grup było być może strategią przetrwania, ale w efekcie stworzyło kulturę w której wspieranie “swoich” ziomali jest podstawą.

 

 

Jeżeli możemy się czegoś nauczyć to właśnie takiego podejścia, w którym jak miałaś przez jakiś czas doła i nie było cię – zniknęłaś swoim fanom/klientom/followersom z poza widzenia, to nie popadasz skrajną rozpacz, tylko planujesz swój comeback, wynajmujesz kabriolety i o pomoc prosisz Snoop Doggy Dogga (czytaj: jakąś cool koleżankę o mocnej, ugruntowanej pozycji) i nagrywacie taki teledysk (czytaj: planujecie jakąś wspólną akcję, która pozwala ci w kozackim stylu wrócić back to the game).

via GIPHY

Magnetyczna autentyczność

Raperzy mówią jak jest. I robią to zgrabniej od Maxa Kolonko. Szczera bezpośredniość jest czymś bardzo rzadkim i cennym. Sprawdza się nie tylko, żeby opowiedzieć o tym, że się właśnie wyszło z więzienia (Out on bail fresh outta jail, California dreaming!), czy też, że ma się cukrzycę (Diabetes in my body, police kickin in my door, But I’m still happy). Przenosząc to na nasz grunt, można powiedzieć, że świetnie się czyta i słucha kogoś kto unika wyświechtanych zwrotów (w każdej branży roi się od wyświechtanych zwrotów, które brzmią pseudoprofesjonalnie, ale nie ma w nich krzty życia), kogoś kto odsłania się, pokazując nie tylko swoje atuty, ale też achillesowe pięty, bez wstydu i zażenowania i kogo stać na odwagę bycia wystawionym na ciosy. Bo każdy raper prędzej czy później zostanie zdissowany. Tylko, że nie musi się tym przejmować, bo w zanadrzu ma swoje dissy.

 

No i na koniec rada wszechczasów: nie traktuj siebie aż tak strasznie poważnie! Bój się i rób, ale przede wszystkim BAW się po drodze. Życie, nie tylko raperów, jest krótkie!

 

via GIPHY