Temat gorący jak wyciągnięty z pieca chleb. Coaching to słowo, które jakby na to nie patrzeć „zrobiło karierę”.
Jeszcze do niedawna nikt nie wiedział czym coaching jest, tonęliśmy w mroku nieświadomości, a dziś płyniemy na fali wiedzy radosnej – zmiana! cele! samorealizacja! Coach nie jest terapeutą, ani doradcą. Coach wspiera zmiany i pomaga osiągać cele. Towarzyszy. Brzmi to wszystko bardzo pięknie.
Czy wobec tego coaching to dobry pomysł na własny biznes? Pomysł nie-wacikowy? Prestiż związany z tym zawodem to sugeruje. Coach to nie sprzątaczka, coaching nie jest dla mas. Niektórzy są w stanie sporo zapłacić za sam fakt możliwości powiedzenia „jestem coachem”.
Ile zarabiają coache? Coachingowi guru – bardzo dużo. Coache zatrudniani w biznesie też sobie doskonale radzą. Natomiast wiele absolwentów i absolwentek szkół coachingowych, mimo pięknego dyplomu z akredytacją ICF, bardzo często zarabia mało, albo nic. Szczególnie na początku.
Czy wsadzę kij w mrowisko, jeśli powiem, że najlepszym pomysłem na biznes związany z coachingiem jest … założenie szkoły dla coachów? W biznesie ważną kwestią jest popyt. Istniejący, albo taki, który jesteśmy w stanie wykreować. „Czego pragną ludzie?”, to dobre pytanie na start. Wiele osób marzy o tym, żeby mieć ciekawą, dobrze płatną pracę, przynoszącą satysfkację. Coaching czymś takim się właśnie zdaje. Coaching czymś takim może być. Niesie w sobie mieszankę niezależności, eksperckości, prestiżu, a także poczucia, że robimy coś dobrego dla innych. Wzmacniamy, motywujemy, pomagamy innym dostrzec ich potencjał.
Subtelne poczucie wyższości nad światem, jakie otrzymujemy w pakiecie, też nie jest bez znaczenia. Bo tak to trochę działa, osoba wyposażona w „narzędzia coachingowe” może poczuć się jak jedi w stosunku do przeciętnego Kowalskiego. Oczywiście “chór coachów skromnisiów” zaraz zacznie śpiewać pieśń o pokorze, jaka jest wpisana w ów zawód. Ja jednak swoje wiem, z niejednego pieca chleb jadłam. Tytuł coacha podnosi samoocenę i wygładza zmarszczki. Osobom wypalonym zawodowo i innym poszukującym, może jawić się jako eliksir na bolączki związane z pracą.
Zatem sporo osób pragnie być coachem. A czy równie wiele osób pragnie coachingu? Drugi kij w mrowisko.
Uważam, że mało kto pragnie coachingu. Ludzie nie pragną coachingu. Pragną zmian. Rozwiązań. Pragną ich, ale jakoś tak się dzieje, że ich nie wprowadzają w życie.
Oczywiście, coaching jest odpowiedzią. Może nią być.
Ale tutaj zaczynają się schody, ponieważ cała sztuka polega na tym, żeby to naszemu potencjalnemu klientowi udowodnić i pokazać. A to, podkreślam jest sztuką, zwaną marketingiem. Niebezpiecznie jest myśleć, że sama magia słowa „coaching” wystarczy, aby mieć kalendarz zapełniony terminami sesji z idealnymi klientami.
Chyba, że…
Oto lista sytuacji w których coaching to „dobry pomysł na własny biznes”.
- Z góry wiemy, że może on być „biznesem wacikowym”. Mamy kamienicę w centrum Poznania, dochody z najmu pokrywają nasze główne wydatki. Chcemy w życiu robić coś, co ma sens. Albo jeżeli dochód z coachingu nie będzie naszym jedynym dochodem, ale częścią większego patchworku.
- Mamy bardzo dobre wejścia w świat dużych firm – banków, korporacji inwestujących w rozwój kadry menedżerskiej. Albo przynajmniej pomysł, jak te wejścia stworzyć. Głównym klientem usług coachingowych jest „wielki biznes”, a nie drobny Kowalski, który chce odkryć w sobie olbrzyma.
- Mamy dużo czasu i dużo pieniędzy na swój rozwój. Przez pierwsze lata nie musimy zarabiać, tylko możemy się uczyć. Mamy czas na szlifowanie diamentu, którym jesteśmy, do momentu kiedy nasz blask zacznie oślepiać wszystkich wkoło sam, bez wysiłku i bez konieczności promowania się.
Jeżeli nie wpisujemy się we te trzy przypadki, to przed nami droga kręta. Usiana koniecznością opanowania nie tylko coachingowych narzędzi, ale też narzędzi marketingowych i sztuki autopromocji.
Dlatego pomysł na szkołę coachów, która oprócz uczenia bycia coachem daje do ręki wiedzę i praktykę związaną z promowaniem własnych usług, budowaniem własnej marki, znajdowaniem klientów, tworzeniem własnej strony www, to nie jest głupi pomysł. Należy zrobić research kto jest dobry w uczeniu coachingu i zatrudnić te osoby, nie trzeba przecież samemu być coachem, żeby dobrze zarządzać szkołą.
W trakcie pisania tego artykułu, podczas podróży pociągiem PKP, zagadała do mnie pewna pani, siedząca naprzeciwko w wagonie restauracyjnym Wars. Zagadała, ponieważ zaintrygowały ją naklejki na moim laptopie, z czego wynika, że … warto mieć laptopa oklejonego naklejkami. Nawet jeśli nie dodaje nam to powagi. Pani okazała się być coachem, a ja poczułam, że mam oto przed sobą przedstawicielkę owego nadgatunku i mogę ją natychmiast wciągnąć do moich rozważań i wypytać o to i owo.
Laptop, o którym mowa.
Ktoś kto wyczuwa subtelnie ironiczną nutę w moim głosie i zastanawia się, czy aby nie jestem negatywnie uprzedzona do coachingu, zasłużył na wyjaśnienie. Korzystałam z usług coachów, wielokrotnie – w ramach pracy jako trenerka dla berlińskiej organizacji Theodor Heuss Kolleg, która miała spore fundusze na inwestowanie w swoich trenerów, byłam uczestniczką kilku szkoleniach z coachingu, na których poznałam narzędzia coachingowe, niektórych z nich używam w pracy. Moja subtelna ironia nie jest skierowana na coaching sam w sobie, ale na quasi-religijną otoczkę, która go otacza. Dobry coaching nie jest zły. Pewnie każdemu by się przydało być trochę pocoachowanym. Tylko dlaczego nie każdy o tym wie?
Dlaczego to coache zdają się być najbardziej przekonani o wartości coachingu, a zwykły Kowalski nie?
Na pewno dużą rolę odgrywają finanse. Jeżeli sesja coachingowa kosztuje przeciętnie 200 złotych, a zalecanych jest ich 6 do 8 w pakiecie, to mówimy o osobach, które chcą i mogą przeznaczyć na swój rozwój osobisty 1200 do 1800 złotych. To nie jest majątek, szczególnie jeśli kryje się za tym obietnica konkretnej poprawy jakości życia. Jednak pisząca te słowa, mimo iż mogłaby sobie na taki wydatek pozwolić, do tej pory głównie korzystała z coachingu na koszt pracodawcy, albo kwalifikowała się na coaching bezpłatny u osoby początkującej w zawodzie. I tylko raz zapłaciła za sesję zwyczajową stawkę. Czemu? Bo pisząca te słowa jakoś nigdy nie została rzucona na kolana przez żadną ofertę coachingową i wolała przeznaczyć 1200 złotych na jogę, masaże i książki. Oczywiście nie należy na tej podstawie wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Ale można wyciągnąć taki, że trzeba się trochę postarać, żeby przekonać do siebie klienta.
Nie oznacza to bynajmniej, że trzeba stworzyć stronę www napchaną długimi listami korzyści, jakie odniesie klient po kontakcie z coachem, czy też listami ukończonych kursów. Z perspektywy klienta nie ma to większego znaczenia. Ważniejsze jest to, czy strona „zawibruje”. To określenie, którego użyła Pani Coach z PKP opowiadając mi o stronie innej coach z Krakowa, która ją ostatnio ujęła. Pani Coach potwierdziła z resztą to, co podejrzewałam – mało kto z osób, które wraz z nią kończyło kurs, utrzymuje się tylko z coachingu.
Wibracja. W końcu mamy komuś nie tylko przekazać sporo gotówki, ale też obnażyć się przed nim, prawie jak przed terapeutą. Rok temu napisałam w newsletterze, że poszukuję coacha dla siebie. Dostałam dziesiątki poleceń i weszłam na dziesiątki stron. Podobnych do siebie. Znalazłam na nich ten sam język, tą samą manierę pisania o sobie. Nikt nie miał video wizytówki. Nikt nie miał czegoś co mogłabym pobrać i „skosztować”. Nikt mnie nie wciągnął do swojego świata. I dlatego do nikogo nie napisałam, tylko udałam się do kogoś, kogo poznałam osobiście na warsztacie, jakiś czas wcześniej.
Moim zdaniem, ktoś kto wchodzi na rynek coachingowy i nie ma jeszcze kalendarza zapełnionego po brzegi może zrobić następujące rzeczy:
- Zainwestować w video demo. Ghandi powiedział „stań się zmianą, którą chcesz widzieć w świecie”. Video to dobre medium, które może nam pokazać, czy ktoś „jest zmianą”, jaką chce w nas „zaszczepić”. Coaching motywuje do zmian i chciało by się mieć coacha, który nas inspiruje tym, jaki jest. Albo przynajmniej nie razi. Zdjęcie portretowe i teksty takie same jak u innych „bycia zmianą” bynajmniej nie oddają. Poza tym usłyszeć tembr głosu kogoś zanim się napisze do niego maila z prośbą o pierwsze spotkanie – bezcenne.
- Zamieścić na stronie coś co daje klientowi RIA. RIA, czyli „results in advance”, rezultat jeszcze przed zakupem. Oczywiście nie chodzi o rezultat, który zastąpi coachingowy proces. To jest niemożliwe. I nie o coś, co tylko daje przedsmak. Chodzi o coś, co pobieram (e-book, nagranie audio, ankieta z pytaniami, fragment książki, seria filmów video, ćwiczenie coachingowe) i od razu mam efekt „wow”. Który sprawia, że chcę więcej. Mistrzowsko opanował to na przykład Ramit Sethi.
- Stworzyć produkt on-line. Z czystej kalkulacji w Excelu wynika, że mając 3 klientów dziennie, z których każdy płaci 200 złotych za sesję i pracując 5 dni w tygodniu, zarabiamy 12 tysięcy. Minus podatki, koszty, ZUS. Polegając tylko na sesjach, zakładając, że jesteśmy oblegani i bukowani tygodnie w przód, osiągamy dochód poniżej 10 tysięcy. A jeśli chcemy zarabiać więcej? Chór psów ogrodnika intonuje pieśń o tytule: „To niemoralne! To nienormalne!”, a my, ignorując ich śpiew, możemy usiąść na kanapie z notatnikiem i zaczać zastanawiać się, czy jesteśmy w stanie stworzyć jakieś dodatkowe źródło dochodu. Różne produkty on-line, czy w formie coachingu grupowego (np. przez Skype), czy webinariów, czy programów do samodzielnej nauki, mogą być tutaj wyjściem. Przykłady można znaleźć między innymi na stronie Wirtualnej Dojrzewalni Róż.
- Stworzyć coś co jest darmowe, ale daje rozgłos. Pięknym przykładem z naszego polskiego podwórka jest projekt coacha z Krakowa, Oli Sztąberskiej, Projekt Zmiana. Jest on innowacyjną propozycją dla osób, które chcą „posmakować” coachingu w nietypowej formie. Ola łączy w pary osoby, które chcą wprowadzić w swoje życie pozytywne zmiany (schudnąć, zmienić pracę, odnaleźć swoje powołanie), pary te wspólnie piszą bloga przy merytorycznym i coachingowym wsparciu Oli. Genialnie prosty pomysł, osoby, które skorzystały odniosły wiele korzyści, fala wieści o Oli i jej pomyśle idzie w świat.
- Eksponować „social proof” i rekomendacje. Jeżeli od razu widać, że ktoś udziela wywiadów w mediach, ma wielu fanów, ma opinie zadowolonych klientów na stronie i ma ich dużo, to to „działa”. Długie opinie działają gorzej niż krótkie. Dam od razu przykład – opinia A działa mocniej, niż opinia B.
(Przykład wzięty ze strony coach z Krakowa, dr. Beaty Świeży, która ma notabene bardzo prostą, bez opt-inów i bajerów, ale estetycznie wysmakowaną i dobrze pomyślaną stronę www)
A. Po wielu godzinach przeprowadzonych przeze mnie sesji coachingowych trudno było mi wyobrazić sobie jakie korzyści może mi przynieść praca z mentorem. Zdanie zmieniłam już po pierwszej sesji mentorskiej z Beatą (…)
B. Z przyjemnością mogę polecić Beatę jako profesjonalnego i rzetelnego mentora w procesie certyfikacji icf.
Dlaczego? Musiałabym zrobić cały wykład o wyższości czasowników, nad przymiotnikami. Obiecuję, że zrobię to innym razem!
- Pisać newsletter tworzący więź i przypominający o tym, że może nadszedł czas, kiedy jesteśmy gotowi na skorzystanie z oferty coachingowej. Nie każdy kto wchodzi na stronę coacha potrzebuje coachingu natychmiast, teraz, już. Może się zdecydować za pół roku. Do tego czasu może zapoznać się z tym kim jesteśmy i co robimy, czytając nasze maile, recenzje książek, które polecamy, albo inne refleksje.
- Pisać bloga. Jeżeli ktoś ciekawie pisze, od razu tworzy pretekst do tego, aby jego nazwisko było polecane jako źródło wiedzy i inspiracji. Pani Coach z pociągu poleciła mi blog Macieja Bennewicza. Znalazłam na nim kilka inspirujących tekstów i jedno porównanie, które mi się bardzo spodobało „umysły należy otwierać tak jak w latach 90-tych otwierało się szczęki” (nie chodzi o szczęki, które są częścią czaszki, ani o film Szczęki. Chodzi o szczęki, w których w latach 90tych rodziła się w Polsce uliczna przedsiębiorczość). Jednocześnie Pani Coach nie poleciła mi innych coachów, którzy blogów nie mają. I tak nie dowiedziałam się o ich istnieniu. A o istnieniu Macieja Bennewicza już wiem.
- Zainwestować w usługę copywritera z wyczuciem biznesowym i niekonwencjonalnym piórem. Czasem klienci wchodzą na kilka stron różnych coachów, zanim podejmą decyzję. Warto się czymś wyróżnić.
- Znaleźć niszę. Zamiast być coachem „od wszystkiego”, co w sumie jest możliwe, bo dobry coach jest w zasadzie „od wszystkiego”. Coach nie jest doradcą. Jest ninją, która działa na poziomie meta. Ale Kowalski ma problemy i bolączki na poziomie „swoich możliwości”, a poziom meta może mieć w nosie. Innymi słowy, jeśli jestem kobietą 50+, która odchowała dzieci i szuka dla siebie nowej ścieżki, to bardziej przemówi do mnie strona coacha, który pisze, że specjalizuje się w takich przypadkach i ma na to dowody, niż strona coacha, który zapewnia, że jest coachem idealnym dla mnie i dla każdego, kto łaskawie zadzwoni.
- Praktykować, praktykować, praktykować. Pani Coach z pociągu powiedziała bardzo mądrą rzecz. Bycie naprawdę dobrym coachem wymaga czasu. Dziesiątek, setek godzin spędzonych z klientami. Na początku darmowych i półdarmowych. Dopiero z czasem nabiera się w tym zawodzie mistrzowstwa (z resztą, jak w każdym). A jak się go nabierze i jest się naprawdę skutecznym, wtedy wieść zaczyna się nieść. Marketing szeptany działa jak błyskawica. Jeżeli ktoś jest naprawdę dobry, nie zginie. Ale dojście do tego punktu wymaga czasu i pokory.
Ok, kolej na Ciebie, droga czytelniczko (lub czytelniku, bo coraz więcej panów tu zagląda). Jesteś coachem i widzisz to inaczej? Myślisz o zostaniu coachem? A może irytują cię coache i chcesz temu dać wyraz? Albo wręcz przeciwnie, napisać panegiryk na cześć coachingu? Zapraszam do komentowania!
Co do bezpłatnych projektów, to na rodzimym podwórku GENIALNYM przykładem jest trwający właśnie, mailowy projekt Marty Kijanko “Kobieta 40 i większa”, polegający na regularnych mailach z ćwiczeniami, inspiracjami i osobistymi przemyśleniami Marty dla kobiet, które chcą uzdrowić swoją relację z ciałem. Część kobiet nawet odsyła Marcie swoje przemyślenia, wnioski, co jest nie tylko budowaniem relacji (bezcenne!), ale także, z mojego punktu widzenia, okazją do poznania swoich klientek, ich potrzeb, a nawet języka którym się komunikują czy… godzin, w jakich odpisują na maile. Do tego genialnie (powtarzam się, ale tak uważam) dobrana grupa docelowa – nie wymyślona, tylko taka, która była efektem obserwacji i głębokiego słuchania klientek. Także tego, co mówią między słowami. I jeszcze przeprowadzona wcześniej ankieta. Majstersztyk.
Narzędzia nie różnią się chyba aż tak bardzo od innych branż opartych na usługach i “eksperckości”. Budowanie marki osobistej on-line i off-line + dobrze opisana i zbadana grupa docelowa + oryginalny content dobrany do potrzeb klientów. W tej branży chyba szczególnie ważna jest osobowość i wartości. Znam coachów, którzy oferują podobne usługi dla podobnych grup docelowych (np. kobiety – młode mamy), ale ich osobowości i styl pracy są z zupełnie różnych kosmosów, więc w efekcie przyciągają dwie różne grupy młodych mam.
Akurat sama wgryzam się w temat, bo – uwaga, uwaga, będzie reklama, mam nadzieję, że mnie nie wytniesz – niedługo zapowiem dwa krakowskie warsztaty specjalnie dla coachów i trenerów z budowania marki i (prawdopodobnie) content marketingu. Właśnie pracuję nad programem i już cieszę się na to wyzwanie.
Wow – wręcz przeciwnie. Bardzo się cieszę, że o tym napisałaś. Nie tylko Cię nie wytnę, a wręcz chętnie to rozgłoszę. Mam nadzieję, że tak został odczytany mój artykuł, że coaching tak, dobry pomysł, jeśli się zadba o swoją markę i pozna się nieco tajniki np. content marketingu. Także proszę mnie informować na bieżąco <3
witam, a ja za chwilę tzn. za dwa miesiące będę zdawała egzamin na Akademii Leona Kozmińskiego – studiuje coaching profesjonalny. Mam już swoje lata (50 z lekkim +), piastuję też dość znaczące stanowisko kierownicze w JST. Szukałam i znalazłam dla siebie dodatkową bardzo inspirującą pracę. Zafascynowałam się coachingiem, zresztą przez swoje życie jak się okazało byłam niezłym coachem sama dla siebie. Teraz prowadzę w ramach zbierania doświadczeń darmowe sesje, uczę się z radością i odkrywam co rusz to nowe pokłady wiedzy i umiejętności. I szukam pomysłu na swoją własna w tym kierunku działalność.
Jako początkujący coach dopytywałam kiedyś starszych stażem kolegów i koleżanki coachów, czy z coachingu można żyć. Ci lepsi (tysiące godzin coachingowych i praca dla korporacji), mówili, że generalnie da się, ale wymaga to czasu na zbudowanie marki, inni, że to raczej kiepski pomysł (to była raczej ta grupa, która lubi prestiż coacha niż sam coaching:). Niektórzy z tej pierwszej grupy nie mają nawet swoich stron internetowych, twierdzą, że nie muszą już starać się o klientów, bo klienci sami dzwonią, i to niekoniecznie korporacyjni… Daj, panie Boże! To właśnie głównie marketing szeptany “załatwia” za nich sprawę, ale marketing wokół marki wypracowanej pokorą i cierpliwością. Jednak obie grupy zwróciły uwagę na podobną kwestię: żaden coach nie zajmuje się tylko coachingiem! Prowadzą również szkolenia, konsultacje, itp. Choćby dla zdrowia psychicznego. Bo nawet jeśli kochasz coaching, zajmowanie się nim na 100% swojego czasu i energii może być wyczerpujące i wypalić jak każda inna praca, która nie jest urozmaicona. Jestem na początku drogi coachingowej (takiej poza korporacją) i wszystkie Twoje rady, Agata, są super cenne! Zgadzam się ze wszystkimi i może zabrzmi to nieskromnie, ale na mojej liście rzeczy do przygotowania mojej marki i strony znalazła się większość tego, o czym piszesz 🙂 Cieszę się, że potwierdziłaś, że idę w dobrym kierunku. Zwiedziłam dziesiątki stron www coachów i niewiele z nich naprawdę zwróciło moją uwagę. Chciałam się nimi zainspirować i tak się stało: wiem, czego nie chcę na swojej stronie! Będę pierwszą klientką warsztatu Justyny Kozioł nt budowania marki 🙂 Jako coach potrzebuję “przekazu”, takiego hasła przewodniego, sformułowania misji, która ma przyświecać moim działaniom, mojego języka, zastanowienia się “po co to robię?” A potem zbudowania wokół tego oferty, takiej “pakietowej”, dostępnej w różnej formie. I właśnie nad tym pracuję.
Agnieszko, bardzo mi miło! 🙂
Usłyszałam kiedyś, że do coacha nie przychodzi się po pomoc, ale po moc. I jak czytam, że Autorka Artykułu (uściski Agato 🙂 ) właściwie nigdy za coaching nie płaciła pełnej stawki, to tylko się cieszę. Bo to znaczy, że zwyczajnie nie było to konieczne – moc jej najwidoczniej nigdy całkiem nie opuściła. A przynajmniej nie zabrakło pomysłów na sposoby ładowania akumulatora.
Dla mnie coaching to nic nowego – już Seneka pisał, że przez całe życie uczymy się żyć. Ja jestem jego entuzjastką, bo to taka bardziej popularna filozofia (polecam dla porównania właśnie Senekę albo Etykę Nikomachejską Arystotelesa lub już całkiem współcześnie Johna Lachsa “In Love with Life”).
Ale mam tutaj swoje preferencje. Lubię coaching wstrząśnięty, niezmieszany. Z doradztwem. Z porcją wiedzy o czymś. Stąd pomysł specjalizacji – dla mnie genialny. Tak poznałam np. Joannę Baranowską (ma video wizytówkę) z Bądź Zawsze Sobą. To coach mam i ekspertka od pozytywnej dyscypliny dla dzieci. Naprawdę wiele jej zawdzięczam. Bo co tu dużo mówić, był taki moment, że “nie mogłam ogarnąć własnej kuwety” – a pomysły na jej sprzątanie zwyczajnie mi się skończyły. Opowieść o tym, jak filozof akademicki zostaje mamą. Można wikłać się w wyrafinowany dyskurs o zagadce szczęścia, ale karmienie z przewijaniem, niedospaniem, wielką ambicją i pragnieniem życiowej przyjemności było ciężej pogodzić. Jasne, że mogłam się wszystkiego sama nauczyć. Ale w życiu tak jest, że można zapłacić i zaoszczędzić czas lub zaoszczędzić pieniądze i zapłacić czasem. Wtedy wybrałam to pierwsze… Ambicja i apetyt na życie 😉 Dodatkowo pozytywna dyscyplina do dziś trzyma mnie, nie-Matkę-Polkę przy życiu.
Także mam taki dług wobec coachingu. Więc będę bronić. Jakie czasy, tacy jedi. Nie ma w tym nic złego. Arystoteles dziś by się nie sprzedał. No i last but not least, teraz sama param się doradztwem. Intymnym. Z solidną szczytpą filozofii. Pracując często narzędziami coachingowymi. Lubię to, bo w niemal magiczny sposób łączy moje talenty. Wyzyskuje potencjał z pożytkiem dla klientów. Zarobki? Donald Trump pisze, że motorem wszystkiego jest pasja, a pieniądze zarabia się wtedy, gdy nie są celem samym w sobie. Dlatego myślę, że to jak wszędzie – pasja w parze z pracowiością może przynieść miliony. Jako efekt uboczny 😉
A że największy przychody przynoszą szkoły – to chyba jasne! Szkoły biznesu są chyba jednym z najbardziej dochodowych biznesów 😉
Wspaniały, bardzo bezpośredni artykuł, dziękuję za wsadzenie kija w mrowisko:)
Akurat to właśnie mrowisko jest mi drogie, tak jak problemy coachów z zarabianiem pieniędzy po skończeniu szkoły coachingowej. Proszę zajrzeć do mnie na http://www.ProsperujJakoCoach.pl, mam nadzieję, że znajdziesz tam dużo interesujących faktów, materiałów i wsparcia na ten temat:)
PS. Podziwiam ideę Latającej Szkoły, bardzo gratuluję pomysłów, energii do działania i pasji:)
O, super link dla coachów! Bardzo dobrze dowiedzieć się, że są takie inicjatywy!
Cieszę się również!
🙂
Potwierdzam, kurs u Małgosi jest świetny 500% profesjonalizmu. Pełna moc!!! i działa 🙂
dzięki!
Nie jestem coachem i jedyna sesja coachingowa na której byłam, utwierdziła mnie w przekonaniu, że w wielu przypadkach – będąc uważnym, znającym i poznającym siebie – zmiany można wprowadzić samemu. Natomiast patrząc przez pryzmat swoich znajomych, widzę, że część z nich robi studia z coachingu dla siebie, traktując je jako element własnego rozwoju, a nie ścieżkę kariery. Oznacza to, że szkolenie i certyfikacja rzeczywiście mogą być lepszym interesem niż same sesje. Przy założeniu, że na taką inwestycję też mamy pieniądze.
Co do Beaty Świeży – jest ona przewodniczącą komitetu naukowego konferencji coachingowo-trenerskiej Profectus (http://www.konferencjaprofectus.pl/ ), organizowanej pod koniec maja przez Koło Nauk Psychologicznych PRAGMA, działającym na UJ.
Z tego co widziałam, za stosunkowo nieduże pieniądze można wziąć udział w konferencji z warsztatami dot. m.in. “biznesu coachingowego”, w tym budowania autentycznej marki osobistej. Może to kogoś z Was zainteresuje.
Super, dzięki za link!
ps. Dzięki Santi, uściskam Cię przy okazji
Agata świetny tekst! Zawsze trafiasz w 10!
Po przeczytaniu mam wrażenie, że idę dobrą drogą i najważniejsze, że jest ona spójna ze mną :-).
Od początku połączyłam stronę www z blogiem, gdzie piszę teksty od serca. Jakiś czas temu napisałam e-book, a ponieważ mój blog nosi podtytuł “Pasja jest Kobietą” zaczęłam prowadzić audycję radiową, w której rozmawiam z kobietami na temat ich pasji, życiowej drogi i misji. Dopiero zaczęłam, ale każdy tydzień przynosi ze sobą coś nowego – staram się stale doskonalić.
Przyznam, że z powodu mojej skromności, miałam początkowo niechęć do promowania siebie i swojej misji, aż w końcu pomyślałam, że skoro robię coś dobrego dla innych i jednocześnie mogę komuś pomóc, kogoś zainspirować, to czemu nie 🙂 ? Jeszcze trochę drogi przede mną, nie wszystko co zamierzałam wprowadziłam, ale najważniejsze, że jestem w podróży :-).
Dziękuję Ci za wszystkie wskazówki, zawsze piszesz szczerze, od serca, bez owijania w bawełnę i bardzo to sobie cenię.
Życzę wszystkiego dobrego,
Magda
——————
http://www.MagdalenaMilewska.pl ~ Pasja jest Kobietą
Agata, oczywiście jako coach przyznaję, że trudno się z Tobą nie zgodzić:) Największy problem związany z coachingiem jest taki, że niektórzy traktują narzędzie jakim jest coaching jako cel sam w sobie. Dlatego ja jestem coachem kariery i oczywiście wzbogacam coaching o mentoring. Bo ludziom bardzo często brakuje po prostu wiedzy i nawet po zadaniu 25 pytań i 2 godzinach nie dojdą do odpowiedzi – szkoda ich czasu i pieniędzy.
Lansowany jest pogląd, że coach nie musi się znać na świecie klienta i ja się z tym nie zgadzam. Godzina coachingu u mnie kosztuje sporo i klienci płacą, bo jestem dyrektorem personalnym i mam dostęp do wiedzy, której oni nie mają. Coach bez doświadczenia biznesowego nie nauczy ich jak wybić się w świecie biznesu i zrobić karierę. Może to po prostu oznacza koniec coachingu a początek mentoro-coachingu, gdzie jednak musisz być ekspertem w dziedzinie, w której coachujesz i zarobić na swój autorytet.
I ostatnia uwaga na koniec – moim skromnym zdaniem Latająca Szkoła przynajmniej w aktualnej edycji jest bardziej coachingiem, niż szkołą. Mając więc ambiwalentny stosunek do coachingu sama go prowadzisz:)) Jesteś jednak mentoro-coachem, bo nie robisz coachingu w temacie odchudzania albo robienia kariery w korpo. Tak więc wracamy do źródła czyli tego, że jednak trzeba się na czymś znać, żeby robić biznes, a coaching to tylko jedno z narzędzi. Amen.
Angelika, swietnie to ujelas. Zgadzam sie z Toba. Dla mnie liczy sie to, czy osoba, ktora mnie prowadzi jest tam, gdzie ja chcialabym byc, czy ucielesnia to, “dokad” ja zmierzam, czy jest ekspertem w danym temacie. W ciagu ostatniego roku zainwestowalam w dwie kobiety mentorki, ktore zyja tym o czym mowia. To byla do tej pory najlepsza inwestycja w moim zyciu i przyniosla ogromne namacalne zmiany.
Uwielbiam Twój styl i jak fajnie się czyta tak merytoryczny i lekki jednocześnie przekaz. Dzięki za “checklistę” tego, co Twoim zdaniem warto mieć w swojej “ofercie” i jednocześnie rozbawiło mnie (wcześniej o tym nie myślałam, a masz absolutną rację), że faktycznie najbardziej poszukiwanym biznesem coachingowym są “produkty” dla coachów.
Agata, wszyscy wiemy jak wyglada bycie tzw. coachem. Zazwyczaj najpierw studia socjologiczne potem zrozumienie w jakiej jest sie ciemnej jaskini. Potem w zależności od zamożności rodziców kreowanie siebie na większego lub mniejszego bohatera. Rozsmieszasz mnie pisząc o prestizu tego zawodu(?)
Bardzo się cieszę, że udało mi się Ciebie rozśmieszyć. Coach coachowi nierówny i słowo coaching jest pojemną wielką jaskinią, pełną obgryzionych kości, śmieci, ale też czasem – skarbów. Sama coachem nie jestem, piszę o odbiorze tego zawodu w pewnych kręgach 🙂