14 grudnia miała miejsce oficjalna impreza kończąca jesienną edycję Latającej Szkoły.
Kto był ten wie. Uczestniczki jesiennej edycji Szkoły to po prostu wspaniałe kobiety i mają wspaniałe biznesy i plany na przyszłość. Już niebawem będzie szansa poznać je i ich biznesy bliżej, w zakładce „Absolwentki” pojawią się ich profile, historie, a także informacje co konkretnie zrobiły podczas kursu i co im dał.
Dzień zakończenia rozpoczął się od serii katastrof. Na początek kradzież i rozlew krwi – przy rozkładaniu pożyczonego grzecznościowo z JCC ekranu ze stelażem, zacięłam się w palec. I to jak! Przytomny manager Hamsy przez prawie kwadrans polewał go wodą utlenioną. Na zdjęciu widać, że mam plaster.
Rano dostałam informację, że projektor który miałam użyć, został skradziony. Co po pół godzinie okazało się fałszywym alarmem. Następnie okazało się, że stelaż nie działa i nie da się na nim powiesić ekranu. Czyli jak to się czasem mawia – zonk. I ratunek w postaci nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności – obecności gwoździa w ścianie i … jakby to powiedzieć – szmaty wystającej ze ściany z węzłami jakimiś niesamowitymi (zupełnie nie mam pojęcia czym to jest, po co, co robi w ścianie dość eleganckiego miejsca jakim jest Hamsa…) na których idealnie dało się oprzeć ekran. I nawet dwie Hanie (córki dwóch uczestniczek Szkoły – Moniki Wilkowskiej i Justyny Makulec z Łodzi) nie strąciły go hasając „po scenie”.
Na zdjęciu Izabela Zięba (www.finchathome.pl) ale widać też tajemnicze supły w ścianie
Dwie Hanki pod ekranem
Po co o tym piszę? O palcach, supłach w ścianie i innych głupotach?
Bo poczułam wtedy, w ten poranek sobotni, w rozświetlonej słońcem Hamsie na Kazimierzu, kiedy wszystko zdawało się walić, że jak wszystko się wali (a nie ma żadnej gwarancji, że nie będzie się waliło!), wystarczy trzymać pion i z największym spokojem na jaki nas stać, robić swoje.
Piszę o tym też, bo czuję, że cała edycja Latającej Szkoły (i pewnie wszystkie kolejne) była jak wielka podróż, jak wyprawa z przygodami, które się dobrze kończą, a bohaterki wracają do domu bogatsze o ważne przeżycia i skarby. Obfitowała w różne momenty – przełomy, chwilowe trudności, przebłyski intuicji. A na koniec spokojnie przyżeglowałyśmy do brzegu. I świątecznej już nieco atmosferze (bo święta były za rogiem), świętowałyśmy sukces każdej uczestniczki z osobna.
Medal dla każdej uczestniczki Szkoły. Zrobiony potajemnie przez Kasię Urban Rybską, naszą mistrzynię haftu gobelinowego.
Więcej o uczestniczkach – niebawem. Jedno jest pewne, kolejna edycja ruszy w kwietniu, zapisy będą w marcu a wszystkim będzie głośno na stronie, w skrzynkach pocztowych (tych którzy są zapisani na newsletter) i w różnych innych miejscach.