Jeżeli będziesz robiła to, co kochasz, wkładała w to całe serce i ręce maczała po łokcie, w końcu znajdzie się ktoś kto powie albo napisze, że to co robisz jest do bani. Albo ty jesteś do bani. Albo jedno i drugie.
Nawet ludzie o sercach ze złota, geniusze i chodzące bodhisattvy, a tym bardziej jednostki mające kilka wad i parę rzeczy na sumieniu – narażone są na krytykę lub jak oto się mówi – hejt. Możesz projektować meble, założyć fundację, ratować Puszczę Białowieską, napisać książkę, nagrać płytę, namalować serię obrazów. Możesz być Jurkiem Owsiakiem, któremu ja osobiście byłabym gotowa prać ubrania w rzece, używając określenia przeczytanego u Doroty Masłowskiej, możesz być Dorotą Masłowską, albo po prostu sobą. Na pewno znajdzie się ktoś, kto powiesi na tobie przysłowiowego psa.
Ja na samym początku mojej działalności zostałam uwrażliwiona na problem krytyki przez różne „starsze koleżanki”, od których czerpałam inspiracje z sieci. Mówiły mniej więcej tak: „ Im bardziej się ujawniasz i im więcej działasz, tym większe prawdopodobieństwo, że się komuś narazisz i że ktoś cię urazi. To prawo fizyki. Przygotuj się i się nie przejmuj. Konstruktywnym krytykom dziękuj. Hejterów ignoruj. Bądź jak skrzyżowanie buddy z delfinem”. Jednak jedno to wiedzieć, praktykować to drugie.
Moja historia
Gdyby mnie ktoś dziś zapytał jak reagować na krytykę, napisała bym:
- Odróżnij „hejt” od merytorycznej krytyki
- „Aua, to boli” – daj sobie prawo do pierwszej reakcji, do tego że ukłucie boli, skóra polana jadem szczypie, że może pojawić się cała masa emocji – gniew, smutek, złość. Nie daj im tylko przejąć steru.
- Daj prawo krytykującemu do jego własnej percepcji
- Zastosuj sito – odsiej fusy cudzej percepcji od cennych wniosków, które możesz wyciągnąć. Pamiętaj – to TY jesteś tu arbitrem
- Jeżeli nadal ci przykro polecam „ćwiczenie z Youtubem” (opiszę na końcu)
- Jeżeli spotkałaś się z niesprawiedliwą krytyką i nadal ci przykro, polecam „ćwiczenie z Tuwimem” (opiszę również na końcu)
Ponieważ jedno to wymądrzać się i tworzyć zgrabne listy, a praktykować to drugie, przytoczę trzy historie z mojego własnego doświadczenia.
List pełen pretensji
W marcu 2012 napisałam newsletter, który miał reklamować warsztaty z budowania stron www za pomocą WordPressa (program do pobrania ze strony www.wordpress.org, nie platforma www.wordpress.com) i ogólnie promować ideę bycia wordpressową Zosią Samosią. Zatytułowałam go „Jak oszczędzić kilka tysięcy złotych” (do dziś jest to wg statystyk mail którego otworzył największy procent odbiorczyń – w końcu każdy by chciał zaoszczędzić taką sumę). Zlecanie zrobienia strony grafikowi i programiście to duży wydatek i bardzo często kończy się on długim procesem bolesnych negocjacji. Nauczyć się samemu obsługiwać WordPressa to dla wielu małych biznesów – zbawienie.
Po wysłaniu maila dostałam odpowiedź od pani X. Pisała, z dużą swadą i lekką pretensją, że plotę bzdury. Że promuję nieprofesjonalne podejście i że zabieram chleb grafikom. Żadna to oszczędność, pisała pani X, skoro nauka WordPressa zajęła ci kilka miesięcy. Pani X uznała, że jestem nie fair i postanowiła mi to powiedzieć wprost.
Pierwsza reakcja to fizjologia. Zanim nasz umysł wyprasuje emocjonalne fałdy, neuroprzekaźniki i hormony robią swoje. Zaczynam googlować panią X. Mam tysiąc złośliwych odpowiedzi. Pani X – uwaga – właśnie projektuje strony. Oczywiście strony mające wszelkie wady, które WordPress omija – mogłabym wytknąć im 10 wad w minutę. Mój gadzi mózg, nastawiony na walkę podpowiada, co jej odpisać.
Wdech, wydech.
Postanawiam wczuć się w perspektywę pani X. Musiałam moim mailem poruszyć jakąś czułą strunę. Pewnie poczuła się zagrożona. Pisze o „zabieraniu chleba”. A przecież nie takie były moje intencje. Piszę zatem odpowiedź, w której precyzuję o co mi chodzi. Podkreślam, że zdaję sobie sprawę, że można mieć inne zdanie. Mój cały jad wyparował. Piszę prosto i pisząc jestem spokojna.
Efekt? Pani X po kilku tygodniach odzywa się z nieoczekiwaną propozycją. Robimy coś razem. Poznaję ją osobiście. Jest bardzo ciekawą osobą. Do tematu stron nie wracamy, to z resztą wcale nie była jej wielka pasja.
Artykuł o Kręgach
W wakacje krakowska Gazeta Wyborcza zamieściła artykuł o Latającej Szkole i Latających Kręgach i dziewczynach, które na nie chodzą i rozwijają swoje biznesy. W internetowej edycji Gazety na forum pojawiły się następujące komentarze.
Cytuję – w całości, z pisownią oryginalną, z powodów naukowych.
„brakuje im prawdziwego mężczyzny i spełnienia jako kobieta… to dramat takich nie zrealizowanych kobiet… wsiadaja na rowery i …pedaluja. Szyją, udają feministki. Większość to lesbijki… Pseudoprojektantki – zadurzone i zaczadzone modą… a z wykształcenia np. po szkole ogrodniczej, fryzjerskiej i robią się stylistkami, blogerkami… a ich miejsce w rodzinie…spełnić się jako matka, żona, kochanka .. spełnić się jako kobieta a nie bujać w obłokach”
„Masz rację. Banda niewyżytych bab szaleje. Pseudo projektantki, fryzjerki (stylistki), kometyczki (kosmetolorzki) i cały szereg sfrustrowanych samic. Na rowerach to zapewne bez siodełka jeżdżą”.
Zatem tu proszę państwa mamy do czynienia z hejtem klasycznym. Komentować nie należy. Należy zignorować. Można się pośmiać jak się ma lepszy humor. Ewentualnie zauważyć trzeźwo, jak inna forumowiczka:
„Tak, szczególnie lesbijkami są te, które w artykule skarżyły się, że mężowie nie wspierają ich biznesów.”
Przypadkowy mail
W związku z medialną ekspozycją Szkoły, która miała miejsce tej jesieni (artykuł w Wysokich Obcasach, wywiady w TV), spodziewałam się różnych negatywnych reakcji. Zgodnie z „prawem fizyki”. Ku mojemu zaskoczeniu dotarł do mnie tylko jeden negatywny komentarz na temat Szkoły– i to raczej przypadkowo, ponieważ nie ja byłam adresatką, ale koleżanka nadawczyni – pani Y, mail zaadresowany został do mnie niechcący.
Cytuję – w całości, z pisownią oryginalną, z powodów naukowych.
„Sory, ale się uśmiałam. Przepraszam Cię, dla mnie to jakaś ściema. Zero konkretów, merytoryki i efektów!!! To, że te laski zaczęły działać, to jeszcze nie swiadczy, że odniosą sukces. Ja nie jestem dobrą osobą do wypowiadania się na ten temat, bo w zalewie niekompetentnych “specjalistów”, agencji PR, których nie ma na najważniejszych konferencjach i które ciągle oferują tradycyjne media relations, jednocześnie są przekonani o swojej zajebistości i kreatywności- mam duuuuży dystans. Ja cenię sobie widzę szczegółową, specjalistyczną, casy study i konkret. Takie ogólniki typu: pokażemy Ci jak obsługiwać portale społecznościowe (wszystkie?), albo cyt. “burze mózgu”, jakoś mnie nie zachęcają 😉
Co więcej, oni piszą że wystarczy mieć pomysł. A jak oni sprawdzą czy na nasz pomysł/usługę/produkt (nawet świetnie zrealizowany, tani i wypromowany) jest zwyczajnie w świecie popyt? Nie przekonuje mnie jeszcze ich strona i to, że nie można przejść przez wtyczkę na Fb. Na Twoim miejscu poszukałabym czegoś bardziej konkretnego, typu Matrik.”
Niemiłe ukłucie w bok. I natychmiastowa reakcja „ale jak to?!” Jak zero efektów? Przecież w programie mowa jest o case study (zarzucono mi nawet, że nie używam polskiego „studium przypadku”) i gdzie niby „piszemy, że wystarczy mieć pomysł”? Przecież jest wręcz przeciwnie.
Po chwili przypominam sobie, że ludzie często wyrabiają swoją opinię na temat powierzchownych impresji. I że czasem uprzedzenie, które nimi kieruje ma swoje korzenie zupełnie gdzie indziej i ma niewiele wspólnego z tym, co krytykują.
Po ukłuciu pora na sito. Odsiewam fusy percepcji pani Y od cennych wskazówek. No tak – nie działającą wtyczkę FB mogę usunąć jednym kliknięciem. Skoro ma to wpływ na czyjąś opinię… Może i mniej uprzedzeni od pani Y tak myślą… Patrzę dalej, czy to same fusy i nagle mam olśnienie. Tak – case study! Tak, właśnie! Po najbliższej edycji opublikuję case study każdej uczestniczki, która wyrazi na to zgodę, z liczbami i konkretami. Co było przed kursem, a co jest po. Nie było strony – jest strona. Było tylu fanów, jest tylu. Nie tylko opinie na temat zajęć. Bardzo mi się te pomysł podoba. Nawet rodzi się coś w rodzaju wdzięczności dla zjadliwej pani Y.
Ćwiczenie z Youtubem.
Znajdź swoją ukochaną piosenkę na Youtubie. Taką, którą uwielbiasz. Która jest wyrazem boskości, perfekcji i geniuszu.
A teraz sprawdź ile ma “dislajków”, czyli “kciuków w dół”.
Mój przykład –
22 dislajków.
Ćwiczenie pokazuje, że zawsze, ale to zawsze znajdziesz przeciwników, cokolwiek byś nie zrobiła. Zero dislajków mają klipy, które nie miały jeszcze dużej ekspozycji.
Ćwiczenie z Tuwimem
Naucz się na pamięć słów wiersza/piosenki „Całujcie mnie wszyscy…” i w krytycznych przypadkach nuć ją pod nosem albo śpiewaj na głos.
Aktualnie ma 971 dislajków.
Masz jakieś doświadczenia z krytyką? Zostałaś skrytykowana? Co zrobiłaś? Jakie to miało skutki?
Pozdrawiam,
O, nareszcie dowiedziałam się, jakie komentarze pojawiły się pod artykułem o Latającej Wycieczce. Z pełnym rozmysłem zdecydowałam się ich nie czytać, bo spodziewałam się właśnie tego, co zacytowałaś.
Nie chcę przez to powiedzieć, że ignorowanie krytyki jest najlepszą strategią. Np. w odpowiedzi na pewną krytyczną opinię pod nagraniem z Dzień Dobry TVN napisałam po prostu spokojną, rzeczową odpowiedź, bo akurat widziałam na to przestrzeń. I poczułam się lepiej. Ale już z autorem argumentów o spełnieniu bądź niespełnieniu się jako kobieta wchodzenie w dyskusję nie ma większego sensu. Szkoda czasu.
Często mamy tendencję do wyolbrzymiania jednej, głupiej uwagi, która przecież nie oznacza, że wszyscy są przeciwko nam. Bądź co bądź Twój, mój, Wasze biznesy działają, bo na swojej drodze spotkałyśmy MNÓSTWO osób wspierających. I tych jest znacznie więcej, niż hejterów, zauważyłyście?
A z czasem – wiecie co? Nawet najgorsza uwaga z czasem po prostu przestaje boleć. A Wy myślicie sobie wtedy: I czym ja się tak przejmowałam?
Kolejny sensowny wpis. Dla mnie osobiście cenny głównie z tego powodu, że podparty własnymi doświadczeniami, uważam, że tak właśnie rodzi się zaufanie czytelnika, nie poprzez suchy konkret, ale poprzez tą magiczną mieszankę, czy też wzór : ”własne doświadczenie > wnioski >podaj dalej”. I informacja właśnie wtedy jest szczegółowa, gdy opiera się na osobistych historiach doświadczeń. Dlatego, co mogłabym osobiście radzić, i czego sama oczekuję, to więcej historii kobiet z latającej szkoły na tej stronie. I wcale nie muszą być tylko te z mega wypasionymi sukcesami, przykład ” biznes nie załapał, ale wiem co chcę robić w życiu” – to jest przecież też wspaniały przykład.
Co do ”konkretów”, to na własnym przykładzie chciałabym pochwalić język strony, czy też tzw. przystępność tekstów. Gdy chciałam zakładać własną pierwszą firmę, myślałam głównie o idei, produkcie, stronie estetycznej. Natomiast mój mąż z racji zawodu zwracał uwagę na kwestie ekonomiczne, proponował kilka prostych prognoz, obliczeń – strasznie mnie to wtedy irytowało, nie chciałam nawet słuchać o tym, że to też jest część projektu. Minęło pół roku, firma zarejestrowana, szyję, projektuję, drukuję, działam. Reszta stoi w miejscu. Pojawia się kryzys, szukam rozwiązania. Trafiam na Latającą Szkołę.:-) Czytam wszystkie teksty uważnie, przeżywam nawet coś na miarę olśnienia, że to czy tamto jakoś mi umknęło. Nadrabiam straty. Robię ankiety, korzystam z ”kalkulatora zysków”. Odkryciami dzielę się z mężem. Lekko poirytowany kwituje: ”przecież to jest dokładnie to, co Ci proponowałem”.Faktycznie. I wtedy zauważam ten szkopuł. Oczywiście, że to słyszałam, ale wypowiedziane w suchej ekonomicznej regule, kompletnie do mnie nie trafiało, to była forma która nie trafiła w moją głowę i ucho. Te same zasady przekazane w syntetyczny sposób na tej stronie, ”kobiecym językiem” – przepraszam za cudzysłów, piszę tą jak najbardziej z sympatią-okazały się klarowne, przystępne i pomocne. Taka była moja historia spotkania z Latającą Szkołą, cieszę się, że tu trafiłam i życzę wszystkim kobietom i kobiecym biznesom wielu cennych odkryć.
Pozdrawiam
Nadia
A może jest jeszcze wśród Was kilka kobiet mieszkających w Berlinie, bądź w przygranicznych miastach? Jeśli tak, może byśmy zorganizowali latające kręgi?
Jeśli są jakieś pomysły, bardzo proszę o kontakt, bądź chęć spotkania czy podzielenia się doświadczeniami, bardzo proszę o kontakt:
lakurra.berlin@gmail.com
http://lakurra.blogspot.de/
Dobrego dnia
Nadia
Krytyka jest chyba szczególnie trudna, kiedy pod obstrzałem jest nasza własna działalność. No bo jak to, nasz super pomysł, nasza ciężka praca spotykają się z niezadowoleniem? 🙂
Krytykę pod adresem mojej osoby ignoruję, kiedy się nie znamy osobiście. Szkoda czasu. Ta osoba chce się wyżyć i tyle.
Agata ma rację, czasem wystarczy kilka wdechów i zastanowienie się, o co krytykowi tak naprawdę chodzi. Trudna umiejętność, ale bardzo przydatna w kontaktach ogólnoludzkich, nie tylko zawodowych.
To, że pod piosenką do słów Tuwima “Całujcie mnie wszyscy w dupę” jest 971 dislajków uważam za najlepszy komentarz do sprawy 🙂
Ja też uznaję ją za terapeutyczną – w ostatnim stadium pracy na etacie słuchałam jej co najmniej raz dziennie (naprawdę!). Od 8 miesięcy ani razu do niej nie sięgnęłam – właśnie to sobie uświadomiłam.
I jeszcze lubię jak piszesz na swoim przykładzie 🙂
Na marginesie, Uwielbiam “Do stu”! 😀
Sposób z Tuwimem pożyczam!
I bardzo chętnie przczytam gdzieś, ze Wasze spotkania są równiez w Poznaniu.
Ppozdrawiam
“Bądź jak skrzyżowanie buddy z delfinem” – Ciekawe porównanie: nie dość, że budda, to jeszcze delfin:) Jednak jakie cechy delfina masz na myśli, które mogłyby posłużyć w radzeniu sobie z ostrą krytyką?
P.S.
Film z Twoją ukochaną piosenką na Youtubie jest już niedostępny.
Dziekuje Ci Agato za ta pozytywna “psychoterapie”. Czasem wlasnie przytlaczane jestesmy krytyka innych ludzi. Pol biedy, jesli sa to obcy, ale problem pojawia sie, gdy mowia to z tzw rodziny. W moim przypadku byli to moi tesciowie i szwagier z rodzina. Szkoda, ze wtedy nie trafilam na twoja strone. Od dzis ucze sie piosenki Tuwima. Zaczynam zycie od nowa, szukam pomyslu na siebie. Moze masz pomysly na firme w malym miasteczku. Duze miasta, jak Krakow maja swoja specyfike. Jak rozwinac sie w malym miasteczku?
Pozdrawiam