źródło zdjęcia

 

31.07.2014

Życie moje….

Rzadko do Ciebie piszę. Szafka pęka od pamiętników z czasów nastoletnich, a teraz tak jakoś… Dzieci, dom, praca. Z tym najtrudniej. Wiesz, że płatasz mi figle i stawiasz przed trudnymi wyborami. Kiedy? To Ci przypomnę:

Dawno, dawno temu… A właściwie rok temu, doszłam do wniosku, że wpadam w bagno. Takie, które wciąga mnie głębiej, im dłużej w nim jestem. I wiedziałam, że jak nic nie zrobię, to utonę. Tym bagnem była praca. W biurze. Faktury, zamówienia, sprzęty komputerowe – zupełnie nie moja bajka. Jestem humanistką, kocham uczyć innych i siebie. Kocham pisać. Jestem matką. A praca po 8 godzin dziennie, plus dwie na dojazdy robi ze mnie mamę, która tylko widuje dzieci. Czułam, że jest im z tym źle. I mnie było źle. Rodzina i znajomi pukali się w głowę na te moje wątpliwości. Stała praca, samochód, dobra pensja – czego chcieć więcej?! Że mam jakieś pasje? Dziś praca to nie przyjemność ani pasja. Trzeba doceniać to, co się ma.

Na moje szczęście-nieszczęście poczułam, co to mobbing. Nie wytrzymałam. Zrezygnowałam. Bez perspektyw na inną pracę, bez oszczędności na koncie, bez planu. I wtedy pomyślałam o Tobie – Życie moje. Że muszę Cię wziąć w swoje ręce. Że wszystko się dzieje po coś.

Mam bliźniaki. Najtrudniejszy czas wychowawczo za mną. A może wykorzystać fakt, że urodziłam dwójkę dzieci na raz i wiem o nich niemal wszystko? Może stworzyć serwis internetowy o bliźniętach? Ale nawet nie mam pojęcia, jak to się robi.

Powtarzałam sobie w myślach: Nie ma pojęcia „Nie da się”. Godzinami szukałam informacji w Internecie, pytałam znajomych. Część znów pukała się w głowę: Za co Ty się bierzesz? Poszukaj normalnej pracy, a nie trać czasu na coś, czego nie masz. Część milczała taktownie.

A ja się uparłam! Dopóki starczy mi sił, będę dążyła do celu. Założę serwis internetowy. Zgromadzę społeczność rodziców bliźniąt. Będziemy się spotykać, wymieniać doświadczeniami i bawić razem. Ba, zacznę szyć ubranka dla bliźniąt! Tego jeszcze nie ma. Coś, co będzie alternatywą dla identycznego lub zupełnie odmiennego ubierania bliźniąt.

Pierwsze koty za płoty: cel określony, wiem, do czego dążę. Najpierw serwis. I tu schody: brak pieniędzy. Drugie schody: brak wiedzy. Trzecie schody: brak kontaktów. I znów godziny spędzone w sieci, w poszukiwaniu informatyka, który wytłumaczy mi, czym się różni domena od hostingu. Kolejne ogłoszenia, wyceny, nieśmiałe pożyczki od znajomych. Bo nikt w to nie wierzył.

Dobra wróżka. Tak znienacka. 1500 zł. Daje, na szczęście. Wątpi w powodzenie biznesu, ale życzy mi jak najlepiej. Moje łzy wzruszenia, że jednak ktoś mnie wspiera.

Strona się robi. Nie znam się na tym, więc przy okazji dużo problemów, bo nawet nie wiem, czego wymagać. Szukam krawcowej, materiałów, pomysłów. Tu już łatwiej. Mąż wspiera mnie jak może, ale kreatywny nie jest, więc swoje pomysły weryfikuję ze sobą. Stąd kolejne błędy, brak strategii i motywacji. Znajomi nadal sceptyczni.

Mijają kolejne tygodnie. Planowałam rozkręcenie projektów w 3 miesiące. „Śmiech na sali”. Po 3. miesiącach dopiero zauważyłam, co robiłam źle. Na co nie miałam pieniędzy – uczyłam się i sama robiłam. A dni mijały…

Kwiecień 2014 – otwarcie serwisu Tu Blizniaki.pl. Jestem z siebie dumna. I jestem z tym sama. Na czym to niby ma polegać? Kiedy z tego będziesz miała jakieś pieniądze? – pytali znajomi. A ja po cichu, nocami, gdy dzieci spały, redagowałam kolejne i kolejne artykuły. Ubranka się szyły. Wszystko niby o.k., poza brakiem zainteresowania ze strony kogokolwiek.

Wiesz, Życie, wiele razy zastanawiałam się, po cholerę ja to robię? Tyle miesięcy, dzień w dzień (nie odpuściłam ani jednego) i tylko dla własnej satysfakcji? Pieniądze utopione, artykuły – super, ale mało kto to czyta. Po co się tak szarpać???

Nie lepiej było siedzieć w biurze, ze stałą pensją i pewnością jutra?

Wtedy kolejny raz w moim życiu pojawiła się Beata. Poleciła się modlić. Wierząca jestem, ale jakoś swój sukces uzależniałam tylko od siebie. Nie od siły wyższej. Mimo to czułam, że sama nie dam rady. Siebie nie przeskoczę. Spróbowałam.

Nagle mail, że dostałam się do konkursu i mam szansę na dofinansowanie.

Nagle telefon z Ujastka. Że chcą mój wywiad do magazynu. Tak, serwis też obejmą patronatem. Chętnie będą współpracować.

Jestem gdzie jestem. Jestem mamą z dziećmi w domu, dlatego pracuję z doskoku. Czasami nie daję rady. Wciąż inwestuję, a nie zarabiam. Moje marzenie? Rozciągnąć dobę. Spotkać przychylnych ludzi. Inwestorów, sponsorów. I takich, którzy we mnie uwierzą, tak, jak ja w siebie uwierzyłam.

W ciągu tych kilku miesięcy nauczyłam się więcej niż przez kilka ostatnich lat. Udowodniłam sobie, że chcieć to móc. I choć Ty – Życie – nadal nie jesteś różowe, to wciąż się wspinam. Póki starczy sił. Wiem, że z każdym dniem szczyt jest coraz bliżej.

Mały domek z ogródkiem. W nim róże, magnolia i może bez kwitnący na biało. Na poddaszu moja pracownia w stylu vintage. Ściana cała w książkach. Biurko zbite z palet i skrzynek pomalowanych na biało. Ja z laptopem nadzoruję pracę serwisu i projektuję nowa kolekcję dla bliźniąt. – To wizualizacja tego, co będzie za 5-10 lat. Paleta na biurko już stoi w garażu…

Wszystko się da!

Marysia

www.tublizniaki.pl

www.otito-blizniaki.blogspot.com