źródło zdjęcia

Moja opowieść o tym, że słowo jest tylko drogowskazem, zachęca i inspiruje.

 

Dawno, dawno temu, kiedy byłam małą dziewczynką, najbardziej na świecie zajmowało mnie snucie opowiadań. Wśród dorosłych uchodziłam za wcielenie Hanki Bielickiej. Nie nadążali ani za tokiem mojego dziecięcego pojmowania świata, ani za słowotokiem. W szkole często stałam w kącie za gadanie na lekcjach i zbytnią podzielność uwagi. Robiłam wiele rzeczy naraz i reagowałam emocjonalnie, kiedy ktoś mi przeszkadzał. Kiedy trochę podrosłam, wszystko co miałam do powiedzenia zamykałam w grubych zeszytach, w kreślonych w zdania opowieściach z życia. Z gaduły, wychodzącej przed tzw.: szereg, wyrosłam na obserwatorkę, rzadko ujawniającą swoje myśli publicznie. Pisałam za to coraz więcej i więcej, a wyobraźnia prowadziła moją ręką tak przewlekle, że dopóki nie przeniosłam tego pisarstwa na klawiaturę komputera, miałam na środkowym palcu, prawej ręki, odcisk od trzymania pióra.

Coraz częściej, jeśli publicznie wypowiadałam swoje myśli, były one wyważone i nastawione na wnioski z obserwacji ludzi, ich życia i relacji ze światem. Podejścia emocjonalnego nie zmieniłam i bywało, że snując opowieść, zacinałam się z nadmiaru emocji, właśnie.

Zawsze miałam dobry kontakt z dziećmi, im „trudniejsze w obyciu”, tym lepiej, bo hartowały mój charakter, albo też jako podobnie nieposkromione dusze, przyciągaliśmy się. Jako mała dziewczynka bawiłam się w szkołę, w której nauczałam, nie istniejącego naprawdę przedmiotu – ogólna wiedza o życiu. Tak naprawdę skupiałam się na zgłębianiu tajników wiedzy o zdrowiu emocjonalnym człowieka, jego stylu życia i procesie zmiany, teraz umiem to zdefiniować. Teraz, kiedy w rzeczywistości, jestem pedagogiem zdrowia, specjalistą od edukacji zdrowotnej i coachingu zdrowotnego…

Z iskrą w sercu wybrałam te studia i jako jedynej z mojego roku, udało mi się naprawdę zajmować edukacją zdrowotną, kiedy w istocie więcej o niej pisano, niż ją praktykowano. I zajmowałam się snuciem opowieści, wsparciem emocjonalnym i budowaniem podstaw do pozytywnej zmiany w życiu ludzi z chorobą przewlekłą. Nie przestałam pisać, tym razem w branży – publikacje do medycznych czasopism, na portale, w międzynarodowym projekcie… Praca wypełniła cały mój czas zamieniając początkowo inspirującą iskrę w sercu w tęsknotę za czymś poza pracą.

Miłość przyszła do mnie drogą przyjaźni, zegar biologiczny odmierzał mój czas a praca zaczęła coraz mocniej przygnębiać. Po 5 latach, poczułam, że wypaliłam się, że nie rozwijam się, że moja droga zawodowa przybiera mniej satysfakcjonujący kierunek. Chciałam zmniejszyć wymiar etatu, bo czułam się zmęczona i w nierównowadze, która odbijała się na moim zdrowiu. Przełożona nie wyraziła jednak na to zgody, więc krótko potem, kiedy wygasła moja umowa, zostałam bez pracy.

Rejestrując się w Urzędzie Pracy, spotkałam się z doradcą, który widząc moje CV, stwierdził szczerze, że mam je lepsze od niego (!???) Wtedy pierwszy raz na poważnie pomyślałam o firmie, o której wcześniej tylko gdybałam – gdybym miała pieniądze, lokal, kontakty, ect; Dostałam informację z Urzędu Pracy, że dofinansowania działalności skończyły się, a poza tym, nawet gdyby były, to ja byłam za krótko zarejestrowana… – nie ma to jak wsparcie bezrobotnego…

Rejestrowałam się we wrześniu 2009, na początku miesiąca, a pod koniec dostałam informację, że jednak są środki na dofinansowanie działalności. Nie przejmując się tym, co mówiono mi wcześniej, postanowiłam spróbować – „najwyżej nie spełnię wymogu formalnego co najmniej sześciomiesięczny okres posiadania statusu bezrobotnego”- myślałam. Nie chciałam być bezrobotna, chciałam mieć status „przedsiębiorca”. Zebrałam swoje umiejętności, doświadczenie, pasje i wizję w biznesplan, który napisałam i obroniłam przed Szanowną Komisją, sama i dostałam wnioskowane 12 tyś na mój start-up, w grudniu 2009 roku. Miałam następnie dwa miesiące na wydanie tych pieniędzy z przeznaczeniem na firmę. Wbrew pozorom, nie było to łatwe, bo wiązało się ze ściśle określonymi warunkami. Na ZUS i podatki, musiałam zarobić sama. W 2010 otworzyłam swoją firmę, straciłam ojca, wykonałam dwa większe zlecenia i kilka mniejszych, ale zarobki nie starczały na pokrycie wszystkich kosztów i zmuszona byłam zawiesić działalność.

Wszystkiego uczyłam się sama lub korzystając z rad osób z branży. Pełniłam wiele funkcji we własnej firmie, począwszy od sprzątaczki, poprzez księgową a na informatyku kończąc. Do bycia bizneswoman z filmów było mi daleko. Brak wystarczających środków, które mogłabym inwestować w firmę, skłonił mnie do podjęcia freelancerskich zleceń. Wszystko wprawdzie nabierało powolnego tempa rozwoju a mnie trzymała myśl, byleby przetrwać pierwszy rok, dlatego nie poddawałam się tak łatwo. Szukałam możliwości podjęcia dodatkowego zatrudnienia, żeby móc rozwijać siebie i firmę. Jednak było coś jeszcze, co nosiłam w sercu – tęsknotę za macierzyństwem. Poczułam to, bardzo silnie i wiedziałam, że ten zew natury zagłusza mi wszystko. Po wakacjach 2011 roku okazało się, że spodziewam się dziecka, w momencie kiedy dostałam możliwość ciekawego i przynoszącego dochód zlecenia. Zrezygnowałam z niego, bo wymagało to ode mnie odbywania długich podróży na drugi koniec Polski, a w późniejszym czasie także dyspozycyjności z gotowością do wyjazdów. Upragnione dziecko było dla mnie priorytetem. Mimo to, kiedy w dziewiątym miesiącu dostałam kolejną propozycję pracy, na którą czekałam wcześniej, zanim dowiedziałam się o ciąży, rozpłakałam się.

Nie wróciłam już do rozwijania mojej firmy. Zamknęłam ją, bo nie miałam możliwości poświęcić się jej i zaangażować tak, jak tego wymagała. Poza tym zaangażowanie w macierzyństwo sprawiało mi radość i pozwoliło na przyjrzenie się własnej osobie z innej perspektywy. Dostrzegłam ile mam w sobie mocnych stron, ale także że są obszary, nad którymi muszę popracować. Zawierzyłam mojej intuicji i nauczyłam się wytrwałości. Cierpliwie godziłam się na obrany kierunek, dopóki nie pojawiła się w moim sercu kolejna iskra, tym razem oparta na życiu które wiodłam. Które przeprogramowało mnie i zainspirowało.

Jestem mamą, która zamierza zrobić atut z wiedzy o samej sobie jako o rodzicu. Piszę, przygotowuję się do spotkań z ludźmi, którzy będą potrzebowali mojej wiedzy, wraz z mężem (zawodowym krawcem przebranżowionym na logistyka) tworzymy markę Mama Tata Ono ( nazwa przyśniła mi się!) – www.mamatataono.blogujaca.pl przymierzając się do połączenia wspólnych sił w zakresie rękodzieła dla dzieci. Stworzyliśmy też portal dla wszystkich rodziców www.rodzinnelove.eu , którzy stawiają na rozwój osobisty i personalny. Chcemy inspirować do tego, by dostrzegać w sobie potencjał. Na razie działamy społecznie.

W kwestii firmy nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Tyle, że teraz niczego nie przyspieszam, paradoksalnie życie weryfikuje mi właściwy czas na wszystko.

Anna Czupryniak-Fabiniak

Jeszcze o mnie www.annaczupryniak-fabiniak.blog.pl