źródło zdjęcia
Witaj,
Wiem, że jesteś w takim momencie- w którym chciałabyś usłyszeć- że można, że warto- mimo że wiele osób będzie Ci mówiło- że raczej się nie uda, że zbyt wiele będzie Cię to kosztować i że mogłabyś robić to co inni, zamiast szukać swojej własnej drogi…
Swoje życie zawodowe rozpoczęłam dziesięć lat temu w Empiku, od stanowiska kasjera.
Z czasem- w ramach awansu- zadomowiłam się na dziale książki.
Książki mają znakomitą zdolność do wpadania w Twoje ręce, gdy tego potrzebujesz. Wiedziałaś o tym?!
Podczas porządkowania regału, „spadło na mnie”- „Maksimum osiągnięć”- Briana Tracy’ego. Biorąc pod uwagę korporacyjne warunki pracy, tytuł dość adekwatny. Ale to co znalazłam w środku- mijając łukiem bardzo opalonego, starszego pana z okładki- odmieniło moje życie.
Nie miałam nic do stracenia, zaczęłam wdrażać w życie jego rady, min. marzyć z ołówkiem w ręku- autor przekonywał, że spisywane na kartce cele mają o wiele większą moc, niż te, które ulatują z naszej głowy, pod wpływem nastroju, chwili.
Zatrudniona na niepełny wymiar etatu, zarabiając około sześciuset złotych, marzyłam o odwiedzeniu ukochanej Norwegii, Islandii. Opowiadałam o tym, że chciałabym być dyrektorem całego salonu- a biorąc pod uwagę, że była to moja pierwsza praca- brzmiało to po prostu niedorzecznie! A jednak z czasem spełniło się i to.
Nie, nie wystarczyło, że napisałam o tym, że tego chcę. Napisałam i zaczęłam myśleć jak pomóc temu marzeniu.
Jedno z ćwiczeń Tracy’ego polegało na tym, by codziennie pisać dziesięć swoich marzeń- celów i do każdego dopisywać około 5 sposobów na ich realizację. Co za gimnastyka!
Mijały lata, a ścieżka kariery pięła się na wzgórze, na którym czekały na mnie stres, smutek, niepokój o utratę tego co osiągnęłam. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że taka jest cena sukcesu. Nie będę pisać o tym, jak wpadła w moje ręce książka Dominique Loreau „Sztuka prostoty”, bo to całkiem inna historia. Ale bardzo Ci polecam również tę pozycję.
Minęło sześć lat i zdecydowałam się odejść, zanim ktoś pozbawiłby sensu wszystko, co osiągnęłam przez te lata.
Książki wiedzą- kiedy wpaść w Twoje ręce, a życie wie- o czym marzysz!
Marzyłam o nowej pracy. Bez wizytacji ludzi- którzy od spotkania z rodziną- wolą spędzać godziny nad tabelką z Excela. Nawet w Wigilię.
Tęskniłam za tym, by praca była bliższa pasji. A tych nie brakowało- podróże, zamiłowanie do rękodzieła, samorozwój.
Od lat ilustracje znakomitego wrocławskiego grafika, towarzyszyły mi w życiu. Ilustracje- które sprawiają, że świat jest bardziej kolorowy, życzliwy, a miłość łatwiejsza.
Weszłam na stronę wydawnictwa, żeby obejrzeć nowości, a tam czekało ogłoszenie o pracę. Napisane DO MNIE! Zwariowałam! W tydzień byłam po dwóch rozmowach z przyszłą szefową, a ciepły dom i wyzwania korporacyjne, zmieniłam na pozbawioną duszy kawalerkę i pozorny spokój małej firmy.
Znasz to uczucie, gdy w jednym związku masz dość pewnych rzeczy na tyle, że szukasz odmiany i … pewnego dnia orientujesz się, że nadal masz dość, tylko innych tematów?
Wyjazd przyniósł smutek w sercu, tęsknotę za codziennością życia małżeńskiego i kosmiczne zderzenie z kulturą organizacyjną- tak inną od tej, którą znałam.
Było mi trudno, a właściwie to nie umiałam się odnaleźć. Było mi wstyd, że nic nie jest tak łatwe jak – mimo wszystko było – w korporacyjnych strukturach. Czułam się zagubiona i niekompetentna.
Z planów, które miałam wobec firmy i firma wobec mnie, nic nie wyszło. Nie udało się dokonać idealnej fuzji. Zostawiłam wielki, zorganizowany ale i bezwzględny moloch wchodząc do małego miejsca – z duszą, ale i irytującymi wadami.
Moja szefowa na szczęście miała na to pomysł i udało nam się znaleźć przestrzeń w której funkcjonowałam, jako zdegradowany dyrektor od wielkich spraw.
Eksport to była mała namiastka podróżniczych spełnień, które w międzyczasie wraz z mężem realizowaliśmy. Nie mam już teraz czasu, by pisać Ci o spotkaniach podróżniczych, które prowadziliśmy po tym, jak wydaliśmy – za swoje oszczędności – dzienniki z podróży. I o audycjach radiowych, ale wiesz, że to była esencja naszego życia.
Minęły niecałe cztery lata – z których trzy przepracowałam zdalnie, już z domu. Zagrzebana w sferze komfortu oraz nadmiernych kompromisów, po solidnych perypetiach zdrowotnych, musiałam zarejestrować się w urzędzie pracy jako bezrobotna.
Nie, nie współczuj mi! Kończyłam 35 lat i na urodziny dostałam kwitek, który gwarantował mi przez pół roku maleńkie wsparcie, by dojrzewać do decyzji o tym co dalej.
Nie wiem, czy Hania Ci mówiła, że pewnego dnia poszłam do kina o dwie godziny za wcześnie? Z nudów przeczytałam wszystkie ogłoszenia i znalazłam to o zimowym kursie ceramiki.
Na początku mi zupełnie nie wychodziło. Glina umęczona moją niecierpliwością i pośpiechem, odmawiała współpracy, a efekty pracy były żałosne. Pani Sylwia, która prowadziła zajęcia, dodawała mi otuchy i wspierała. A ja zaparłam się – po korporacyjnemu – i gniotłam. Z czasem przyszły pierwsze sukcesiki, pojawiła się przyjemność, spokój, rodzaj medytacji.
I tak minęły dwa i pół roku pracy z gliną. Ostatnie miesiące przypadły na czas utraty pracy, a ja zdałam sobie sprawę, że moje kolejne szalone marzenie, to połączyć pasję z pracą. Mieć własną pracownię!
Pierwsze starania o dotację w urzędzie pracy skończyły się fiaskiem.
Nie mogłam przeboleć zmarnowanej szansy. Wiedziałam, że będę czekać miesiącami na kolejną pulę środków. Nie dowierzałam tym, którzy mówili, że na pewno czeka na mnie coś większego, ważniejszego.
W kwietniu mąż przyniósł mi świstek z gazety o konkursie: „Pomysł na firmę”. Wątpiłam, czy z tak zwyczajnym pomysłem warto startować, z drugiej strony rzesza coraz wierniejszych fanów moich prac, dodawała otuchy.
To były najtrudniejsze intelektualnie trzy miesiące w moim życiu. Walka, by przestawić się z języka marzeń i pasji, na język cyfr, analiz, kwot i finansów.
W finale brało udział dziesięć projektów. Gdy usłyszałam, że Misiura Design otrzymuje jedną z nagród, poczułam ulgę, potworne zmęczenie i wdzięczność!
Zamykam jeden etap, rozpoczynam drugi. Boję się, ekscytuję!
Ruszam pierwszego sierpnia- a dzisiaj ze skrzynki wyciągnęłam pierwszą kopertę zaadresowaną: Agnieszka Prucia Misiura Design.
Wzruszenie. I oczekiwanie na trudy, porażki… Ale przede wszystkim, smak spełnienia…
Moje marzenie? Żeby świat Misiury przynosił ludziom radość, spokój, inspirował i cieszył. Aby moje domki można było kupić w galeryjce w Norwegii albo w Nowym Jorku.
Agnieszka Prucia
www.misiura-design.pl
www.facebook.com/umisiury
www.chamotte.blogspot.com
jestem zachwycona galerią, znalazłam kilka perełek i pomyśleć, że Agnieszka jest moją miejską sąsiadką 🙂
Ogromnie mi miło 🙂 pozdrawiam po sąsiedzku 🙂 do zobaczenia!
Muszę zacząć chodzić do kina wcześniej, a nie jak zwykle na ostatnią chwilę. Tak bardzo chcę znaleźć swoje ogłoszenie …
Kagami, bardzo Ci tego życzę 🙂 Wybieraj małe kina studyjne, najlepiej w lokalnych domach kultury 🙂
Będzie można je kupić w Norwegii, w Stanach i jeszcze w wielu miejscach na świecie – zobaczysz 😛
Magdo, bardzo, bardzo o tym marzę 🙂 dziękuję!