Jakiś czas temu miasto Gdańsk otrzymało Nagrodę Księżnej Asturii. Nie pytaj mnie, co to Asturia, ani kim jest księżna, nie wnikałam, wygooglowałam tylko podstawowe fakty – nagroda ta nazywana jest czasem “hiszpańskim Noblem”, nasza pani prezydent, Aleksandra Dulkiewicz odebrała nagrodę z rąk króla Hiszpanii, było bardzo uroczyście i pięknie, a potem padła deklaracja, że pani prezydenta czeka na pomysły i listy od mieszkańców, na co wydać 50.000 Euro. Miało się odbyć internetowe głosowanie, o którym jednak cichosza, a szkoda, liczyłam, że zagłosuję. Postanowiłam na swoim facebookowym wallu podjudzić lokalnych znajomych i zachęcić ich do wysyłania pomysłów i zamieściłam okolicznościowy post. Napisałam, że możemy pogadać o tym, co można by zaproponować.
I o dziwo, kilka osób niezależnie od siebie napisało, że należałoby wybudować w Gdańsku hamam. Czyli łaźnię turecką. Łaźnię, w której by się mogli gdańszczanie taplać na golasa. Tego pragną moi znajomi. Mimo, że mają zimny Bałtyk, w którym bardzo przyjemnie jest się przekąpać zimą.
Oczywiście szanse na przeznaczenie publicznych pieniędzy na turecką łaźnię (islam! golizna!) są mniej więcej takie, jak szanse na zdobycie Nobla z medycyny przez Jerzego Ziębę. Co innego mnie jednak zaciekawiło – pragnienie hamamu. O wiele bardziej wyraźne, niż pragnienie mediateki, albo podziemnego parkingu. Rozumiem to pragnienie, ponieważ jestem zagorzałą hamamoholiczką, która może realizować swój nałóg podczas rzadkich podróży – do Turcji lub Gruzji lub na Zachód, ponieważ bardzo dobry hamam tylko dla kobiet znajdziecie w Berlinie. Na upartego można też pójść do “hamamu” w hotelu Sheraton w Sopocie, ale to zupełnie inne miejsce niż hamam berliński, pozwólcie, że jednak nie zagłębię się w analizę porównawczą. Jak kogoś bardzo interesują wątki hamamoznawcze może przeczytać fragment mojego bloga z 2013 roku o wyprawie do hamamu we wschodniej Turcji.
Dlaczego poświęcam temu przepisowi miejsce tutaj, na łamach strony internetowej poświęconej przedsiębiorczości, a nie urodowym trikom? Otóż jestem głęboko przekonana o regenerujących właściwościach hamamu. A jest prosta relacja między regeneracją, a kreacją i zdolnością do realizacji swoich marzeń. Przemęczony sapiens, sapie i jęczy. Wypoczęty sapiens jest w stanie przenosić góry. Oczywiście najlepiej jest dwa razy w roku jeździć w góry, na przykład w Dolomity, weekendy spędzać w SPA i zasypiać do dźwięków bossanovy, ale prawda jest taka, że nie każdemu z tym po drodze. Efekt hamamu jest nieco inny, niż efekt sauny. W saunie dochodzi do o wiele intensywniejszego ogrzania organizmu, w hamamie o wiele ważniejszy jest kontakt z wodą oraz złuszczanie naskórka. I jest też efekt dla psychiki, który jest nie do przecenienia. Odsyłam Was w ogóle do książki “Wellness, fitness i duchowość”, która w bardzo ciekawy sposób pokazuje nieoczywiste związki między praktykami związanymi z higieną, a sferą sacrum – z resztą wątek ten obecny jest u większości kultur, u źródeł. Woda oczyszcza i pomaga się skontaktować z tym, co święte.
Marzyłam o tym, żeby zamieścić tu na stronie przepis na to dobrodziejstwo dla ciała i ducha, które – jak sobie je zafundujemy dwa razy w miesiącu, czyni cuda. I nie są to cuda niecodzienne, wymagające od nas niewiadomo-czego. Są to cuda na wyciągnięcie ręki. Niezależnie od grubości portfela i tego, jak wygląda Twoja łazienka, możesz sobie zrobić sama hamam.
Mam dla Was przepis w dwóch wersjach – nagranie mojej przyjaciółki Diby, Kurdyjki, która zna się na hamamach i która mi je nagrała spontanicznie – po angielsku – specjalnie dla Was. Co prawda zaczął się jej miksować angielski z niemieckim i używa dwóch niemieckich słów – Badewanne to wanna, a Dusche (dusze) to prysznic.
pobierz mp3 DibaHamam
Oraz moją interpretację – momentami nieco bardziej obszerną, bo uzupełnioną o moje własne wnioski i praktyki. Oto jak robimy hamam w 12 krokach (wszystko, co da się opisać w 12 krokach, ma sens!)
- Pożegnanie. Mówimy “pa pa” wszystkiemu, co codzienne – czyli dzieciom (należy koniecznie zadbać o to, żeby nic od nas nie chciały przez minimum 2 godziny), partnerom, obowiązkom, smartfonom, serialom, zmartwieniom. Hamam to zatrzymanie na 2 godziny całej mentalnej rzeczywistości. Najprawdopodobniej świat się nie zawali, jak go na 2 godziny opuścisz.
- Ciepło. Trzeba nagrzać w łazience – to może być trudne, jeśli mamy słabe grzejniki i żyjemy w krakowskiej kamienicy, ale to jest w zasadzie najważniejsza część całej zabawy, także w ostateczności – pożyczamy od kogoś farelkę. Ma być nam bardzo ciepło w tej łazience.
- Sprzęt. Szykujemy wszystkie potrzebne szpeje w jednym miejscu – mydła, szczotki, olejki, rękawice, mała miseczka itp. Kluczowe są w zasadzie 3 rzeczy – czarne mydło z oliwek (do dostania w bardzo wielu sklepach, im prostsze tym lepsze, polecam Nacomi za 14 zł), szorstka rękawica Kessa (do dostania w Hebe lub w sieci za ok. 15 zł) lub szorstka szmatka hamamowa, olej do natłuszczenia skóry. Ewentualnie można też użyć glinki rasoul (praktyka marokańska).
- Herbata. Pijemy ciepłą herbatę, najlepiej taką, co trochę rozgrzewa – np. czarna herbata ochładza. Rozgrzewają imbir, cynamon, lipa, malina.
- Pierwsze oczyszczanie. Można opiłować paznokcie, wyczesać włosy, zmyć makijaż. Siedzimy w cieple i patrzymy, co wymaga oczyszczenia.
- Woda. Kluczową hamamową praktyką jest polewanie się wodą. Bierzemy miseczkę średniej wielkości, siadamy w wannie lub w brodziku, napełniamy miseczkę ciepłą wodą i polewamy się nią, co daje zupełnie inne uczucie niż prysznic, czy siedzenie w stojącej wodzie w wannie. Po pierwsze inne są wrażenia dźwiękowe – po drugie jest to czynność, która nas angażuje i łagodnie spływająca woda ma wyjątkowo kojący efekt. Lejemy, lejemy i lejemy, myślom o tym, że w Polsce braknie wody się nie dajemy (serio – możemy spokojnie dwa razy w miesiącu zafundować sobie hamam, a oszczędzić wodę na przykład nie myjąc samochodu, kupując zmywarkę, zapełniając pralkę i zmywarkę do pełna, ograniczając do minimum jedzenie mięsa lub … branie prysznicy we dwójkę) i polewamy się, polewamy, aż czujemy, że odtajamy i się nam robi błogo.
- Kessa. Jak nam już mocno się rozmiękczy naskórek na skutek ciepła i wody, co trochę trwa, nie oszukujmy się, bierzemy rękawicę Kessa i bardzo powolnymi, ale mocnymi ruchami, ścieramy z siebie naskórek – idealnie jest jak po którymś potarciu – jedno miejsce pocieramy co najmniej 10 razy pod rząd – zaczyna nam schodzić naskórek. I trzemy się, trzemy i trzemy. Jak się natrzemy, to się spłukujemy.
- Mydło. Nakładamy na całe ciało gęste mydło oliwkowe o konsystencji krówki. I po kilku minutach spłukujemy.
- Powtarzamy punktu 6-8 trzy razy.
- Ewentualnie możemy się nasmarować glinką i posiedzieć w cieple, nie myśląc o niczym.
- Spłukujemy się po raz ostatni i smarujemy się jakimś olejem – może być arganowy, albo moje wielkie odkrycie – olejek do ciała z drobinkami złota Bydgoskiej Fabryki Mydła, pachnie obłędnie, złoto faktycznie w sobie zawiera, nie jest najtańszym kosmetykiem, ale nie jest też kosmicznie drogi, na hamamowe rozkosze nadaje się idealnie i starczy na długo.
- Pijemy jeszcze jedną herbatę, zakładamy na głowę turban i w luźnych szarawarach wyłaniamy się z łazienki, zachowując w sercu hamamowy nastrój – nie łapiemy za telefon, tylko idziemy popisać w dzienniku, poczytać poezję, albo posłuchać tureckich pieśni.
Diba obiecała, że odpowie na wszystkie hamamowe pytania. Piszcie w komentarzach.