Dla wtajemniczonych słowo “launch” nie oznacza lekkiego posiłku jedzonego koło południa, ale ciężki kilkudniowy proces wypuszczania na rynek jakiegoś produktu, czyli rodzaj premiery połączonej ze sprzedażą. Słowo to zrobiło karierę w świecie biznesów on-line, kiedy to wiele praktyków zrozumiało, że (zazwyczaj) bardziej opłacalny model to stworzenie produktu, który sprzedawany jest przez ograniczony okres czasu przy maksymalnym szumie i odgłosach werbli, niż cichutko non stop przez cały rok. Tym bardziej, jeśli nasz produkt on-line ma komponent czasowy i zakłada osobisty kontakt z twórcą (tak jak Latająca Szkoła), a nie jest po prostu ebookiem, książką, albo serią filmików video.
Jest wielu launch gurus. Możemy posłuchać co do powiedzenia ma Jeff Walker, chyba najbardziej znany ze wszystkich, twórca Product Launch Formula, sieciowa prymuska Amy Porterfield, albo nieco ezoteryczna Kathryn Hocking, która zasugeruje zaopatrzenie się w specjalne kryształy i karty tarota. Wszyscy z nich mają ciekawe uwagi, które w mniejszym lub większym stopniu mają przełożenie na polską rzeczywistość.
Ja podzieliłabym na wstępie launche na dwie kategorie: launche leniwe i launche turbo. Na launch leniwy możesz sobie pozwolić jeśli:
- masz dużą listę osób wstępnie zainteresowanych zakupem
- masz bardzo dobry produkt, który jest znany i polecany
- masz skromne oczekiwania co do sprzedaży, albo inaczej – nie masz ciśnienia, żeby pobić rekord świata i zarobić milion dolarów
Launch leniwy nie wymaga aż tyle energii, czasu i genialności, ile launch turbo.
Jeżeli jesteś osobą początkującą i
- nie masz dużej listy osób wstępnie zainteresowanych zakupem
- masz produkt, który jeszcze nie jest znany i organicznie polecany
- nie masz ciśnienia, żeby zarobić milion dolarów, ale chcesz po prostu ZAROBIĆ, bo w końcu prowadzisz biznes, a nie działalność charytatywną,
to wersja turbo jest wersją, która Cię interesuje.
Mój launch Latającej Szkoły 2017/18 nie był wersją turbo.
Co nie znaczy, że tuż po nie byłam turbo zmęczona.
Byłam.
Chcę Ci opowiedzieć co dokładnie zrobiłam, dlaczego, jakie miałam cele i co zrobiłabym, gdybym launchowała w rytmie turbo hard core disco.
Mniej więcej w kwietniu przebudziłam się z zimowego snu, poczułam ścisk w żołądku i powiew paniki i zdałam sobie sprawę, że w czerwcu będę musiała zacząć sprzedaż miejsc do nowej edycji LS, która trwa 9 miesiecy i zaczyna się we wrześniu. W związku z tym stworzyłam podstronę zachęcającą do zapisywania się na “listę chętnych” na mojej www i zaanonsowałam jej pojawienie się w newsletterze. Lista powoli zaczęła się zapełniać.
Premiera 13.04.2017
W pierwszy dzień zapisały się 34 osoby.
W drugi 16.
W trzeci 51.
Jednym słowem codziennie przybywało średnio po kilkanaście osób w początkowym okresie i ostatecznie na liście było 289 osób w pierwszym miesiącu i w kolejnym (maju) doszły 282. Na początku czerwca na liście było zatem ponad 500 osób.
Skąd się wzięły?
W dużym stopniu z organicznego ruchu na mojej www, który nie jest napędzany reklamami z Facebooka, co raczej szumem szeptanym, generowanym przez darmowe Latające Kręgi i epicki Zlot. I przez newsletter, który od lat jest moim głównym Wunderwaffe*
*czy główną Wunderwaffe? Jakiego rodzaju są słowa zapożyczone z innych języków?
500 osób zainteresowanych nie było dla mnie satysfakcjonującą liczbą. Podczas launchów musimy pamiętać o tym, że zwyczajowo konwersja wynosi od 3 do 10%. 10% to jest naprawdę dobry wynik, na który możemy liczyć, jeżeli wszyscy są napaleni na nasz produkt jak … Co prawda miałam też o wiele lepsze konwersje, typu 60% kupujących bilet na Zlot z listy zainteresowanych, ale skala od 3 do 10% jest przy produktach online najbardziej realistyczna.
Musimy pamiętać, że ludzie trafiają na listy zainteresowanych z różnych powodów – przypadkowo, albo żeby tylko popatrzeć, albo żeby … podpatrzeć jak sprzedajemy.
Podjęłam zatem dodatkowe działanie mające na celu zwiększyć liczbę zainteresowanych kursem. Uruchomiłam (po raz pierwszy w życiu) płatną kampanię na Facebooku. Akurat nie jest to powód do dumy, że do tej pory radziłam sobie bez tego, ponieważ płatne reklamy na Facebooku to dziś biznesowa konieczność dla większości biznesów i to całkiem przyjemna konieczność, bo Facebook daje nam niesamowite narzędzia dotarcia do właściwych ludzi nie wydawszy na to majątku. Dni kiedy można było reklamować się w sieci za dosłowne 0 złotych odeszły w siną dal, a nadeszły dni, kiedy można sprytnie optymalizować wydatki i być Facebookową ninją. Mi do bycia ninją jeszcze daleko, ale w dość krótkim czasie zagłębiłam się w tajniki skutecznego reklamowania i rozgryzłam parę podstawowych kwestii. Wcześniej miałam na to wielki opór i jak widziałam okienka Power Editora to ogarniał mnie paraliż. Kupiłam nawet kurs Kimry Luny o reklamach za 50$ i nigdy go nie obejrzałam.
Oto szczegóły moich działań:
Uruchomiłam 14 maja dwie kampanie. Różniły się grafiką. Na jednej byłam ja (uśmiechnięta gęba sprzedaje najlepiej, a swoja lepsza, niż cudza). Użyłam zdjęcia znanego czytelniczkom mojego newslettera, które – zakładam – mogą mieć w sobie coś z inżyniera Mamonia, lubią to, co już znają.
Druga reklama:
Obie reklamy stworzyłam sama w Canvie, czyli darmowej aplikacji graficznej. Zależało mi na tym, żeby użyć własnych zdjęć, a nie takich znalezionych w darmowych bankach, które ilustrowały już wiele innych kursów. Pierwsza została posłana do osób zapisanych na newsletter, druga do fanów fanpage’a. Facebook pozwala nam definiować tzw. “grupy niestandardowe”. Możemy wybrać “kobiety 35+ z Warszawy”, ale również “osoby zapisane na nasz newsletter” (musimy wtedy zaimportować plik z adresami email), albo “fanów naszego fanpage’a”. Jednym słowem ja kierowałam reklamę do osób, które już mnie znały. To bardzo ułatwia sprawę, niestety nie jest to strategia dla początkujących biznesów
Wyniki pierwszej to zasięg 4252 osób, kliknęło 330, wydałam na to 72 złote. Wynik drugiej – widziało ją 2184 osób, kliknęło 218, wydałam na to 45 złotych. Czyli gęba ma większy zasięg, ale laptop sfotografowany z góry ma lepszą konwersję. W sumie dlatego, że reklama ta była kierowana do osób, które NIE czytają newslettera, ale są fanami strony www. Osoby, które czytają newsletter miały już okazję dowiedzieć się o zapisach na 5 dniową szkołę wcześniej. Stąd moim zdaniem lepszy wynik drugiej reklamy. W każdym razie doszło 548 osób i moja grupa zainteresowanych przekroczyła liczbę tysiąca kobiet.
Kilka słów o samej formule “5 dniowej Latającej Szkoły
Sekretem dobrego launchu jest dać ludziom za darmo coś wartościowego, co jednocześnie jest trailerem produktu, który sprzedajemy, ale samo w sobie stanowi wartość. Chodzi o to, żeby ludzie mogli realnie odczuć korzyści z wiedzy, którą dostają w czasie launchu (o ile sprzedajemy produkty edukacyjne), żeby nie była to jedna wielka zapowiedź tego co nastąpi jak ktoś otworzy portfel. Idealny launch to taki, na którym też skorzysta ktoś kto w ogóle nie ma zamiaru nic od nas kupić.
Drugim sekretem dobrego launchu jest to, żeby nie dać ludziom za dużo. Widziałam akcje promocyjne tak przeładowane materiałem, że chciałam się położyć na sofie i nigdy z niej nie wstawać, a już na pewno nie miałam ochoty na zakup produktu. Nawet jeśli w pierwszej chwili zdawał się być ciekawy.
Trzecim sekretem jest to, że to co oferujemy za darmo powinno mieć związek z tym, co chcemy sprzedać. Słowo trailer wyjaśnia wszystko. Launch daje przedsmak produktu za który klient musi zapłacić.
Ok, słowo “sekret” jest może tutaj nadużyciem. Zasadą. Trzecią zasadą dobrego launchu jest to, że to co oferujemy za darmo powinno mieć związek z tym, co chcemy sprzedać.
Stąd mój pomysł na 5 dniową darmową Szkołę. Wybrałam liczbę 5, ponieważ dawała mi więcej czasu na zaangażowanie moich odbiorczyń, niż na przykład 3 dniowa opcja. Chodziło mi o to, aby mieć dwa dni bez sprzedaży (poniedziałek, wtorek), dwa dni kiedy wspominam o produkcie, który sprzedaję (9 miesięczny kurs) i jeden dzień, kiedy bardzo mocno promuję kurs i zachęcam do zakupu.
Postanowiłam przygotować codzienne, krótkie (15 min) wykłady i wybrałam opcję transmisji na żywo przez Facebooka o konkretnej godzinie. To o wiele prostsze niż nagrywanie materiału video wcześniej + dla mnie osobiście formuła na żywo lepiej się sprawdza i działa mobilizująco. Dodatkowo uczestniczki dostały dostęp do zahasłowanej podstrony na stronie Latającej Szkoły i tam codziennie pojawiała się esencja z wykładu i ewentualnie dodatkowe materiały. Tytuły wykładów miały intrygować. Niestety skasowałam plik, w którym były zapisane. Ale taki miałam cel – zaciekawić. Tak bardzo, że nawet osoba, która dużo wie i ma dosyć kolejnych porad jest zaintrygowana. Jak pisać takie tytuły to temat na osobną opowieść.
W pierwszy dzień dodatkowym materiałem był tzw. “Kalkulator zysku”, czyli arkusz kalkulacyjny specjalnie przygotowany na potrzeby Latającej Szkoły przez Małgorzatę Polit Żaguń ze Studia Liczb. Z jednej strony kalkulator działa jak kosa, ponieważ od razu podcina nogi nierentownym, wacikowym pomysłom na biznes. Ktoś mógłby powiedzieć, że dając to narzędzie na pierwszy ogień mogę zniechęcić osoby z wacikowymi pomysłami, które mogłyby je zmodyfikować, a tak nie kupią udziału w moim kursie. Dla mnie jednak idea kalkulowania, czy dany pomysł ma finansowy sens jest bardzo ważna. Dlatego zaczęłam od niego 5 dniową darmową Szkołę. Nawet za cenę utraty kilku klientek.
Oprócz codziennych 15 minutowych live’ów można było zadawać pytania. Osobiste. Konkretne. Na grupie na Facebooku. Wiedziałam, że nie odpowiem na tysiąc pytań. Ale założyłam, że tysiąca pytań nie będzie. Nie przewidziałam jednak, że pytań będzie czasem aż sto dziennie i że będą to często bardzo złożone, rozbudowane pytania. Po dwóch dniach wprowadziłyśmy limit – pytania można było zadawać tylko do godziny 16. Nie koniecznie zmniejszyło to ich ilość, ale przynajmniej dało mi więcej czasu na przygotowania.
A teraz kilka zakulisowych opowieści:
- niedziela wieczór (launch zaczyna się w poniedziałek), mój dwulatek dostaje gorączki, co sprawia, że cały mój plan działania zaczyna wisieć na włosku, ponieważ opiera się na tym, że mój synek jest poza domem, w Klubie Malucha,
- poniedziałek rano – gorączki nie ma – synek idzie do Klubu Malucha,
- spędzam cały poranek w banku (jest pewien problem z prawidłowym podpięciem płatności pod stronę),
- dostaję umowę od prawniczki i bez czytania umieszczam ją do pobrania na stronie, jak później okazuje się, umowa ma sporo literówek i błędów,
- wtorek wieczór, godzina 22 – dostaję SMSa, że Klub Malucha nagle z nieznanych przyczyn będzie nieczynny – jestem w szoku, a ze mną reszta rodziców, zaczyna się mailowa korespondecja między zdezorientowanymi rodzicami,
- środa – mój synek zostaje w domu pod opieką mojej mamy, ja jadę do mieszkania mojej siostry zorganizować live,
- nagle okazuje się, że muszę powtórzyć nagranie, które chcę udostępnić w piątek – jadę do studia nagrań,
- czwartek – Klub Malucha wciąż zamknięty, ale przynajmniej wiadomo co jest przyczyną, problemy finansowe właścicielki (właściwie wielokrotnie zastanawiałam się jak ów biznes działa – szacując na oko koszty i przychody)
- wpada do mnie z wizytą dawno nie widziany przyjaciel,
- piątek – tym razem nie mogę zorganizować live’a z mieszkania mojej siostry, w związku z tym idę wygłosić mój 15 minutowy wykład z pobliskiego lasu, co akurat bardzo pasuje do tematu i pozwala mi na odbycie regenerującego spaceru
- okazuje się, że Klub Malucha został zamknięty na amen i wszyscy rodzice (w tym ja) w panice szukają innych równie dobrych miejsc dla swoich pociech (ten Klub oprócz nagłego zamknięcia w zasadzie nie miał wad)
W efekcie 5 dniowej darmowej Latającej Szkoły sprzedały się wszystkie miejsca na kursie w liczbie 130. Oznacza to, że sprzedałam cały kurs po promocyjnej cenie (nie było to moim celem). Najwięcej osób kupuje kursy dosłownie w ostatnim momencie. Niby o tym wiedziałam, ale nie doceniłam, ile faktycznie będzie tych osób. Teoretycznie mogłam zamknąć sprzedaż i zaprosić zainteresowane osoby do ponownych odwiedzin w sierpniu, kiedy to miała się odbywać regularna sprzedaż. Jednak uznałam, że sfinalizowanie sprzedaży w czerwcu i skupienie się tylko na przygotowaniach materiałów do szkoły będzie dla mnie korzystne.
Moje działania sprzedażowe:
- w środę podczas transmisji live wspomniałam o tym, że 7 września startuje szkoła i można się zapisywać
- wysyłałam codziennie mail z tematem dnia i linkiem do rejestracji, ale nie reklamowałam kursu intensywnie, ani obszernie
- zorganizowałam dwa razy specjalny live dla osób zainteresowanych szkołą podczas którego odpowiadałam na pytania dotyczące kursu
- wysłałam jeden mocny i dosadny mail stricte sprzedażowy w piątek rano, który zawierał dość przemyślany zestaw przekonujących argumentów, oto on:
Oto 23 mocne argumenty za tym, żebyś dołączyła do LS 2017/18 i 3 argumenty “na nie”.
- Szkoła transformuje.
- Dostaniesz solidną wiedzę, częściowo taką samą jaką zdobyłabyś w Harvard Business School, ale dopasowaną całkowicie do potrzeb małego biznesu. Nie setki pracowników i fabryki w Chinach. Raczej Ty i laptop.
- Tyle, że podaną bardzo “kobieco”. Nie wiem, czy to dobre określenie i czy ja bym się pod nim podpisała, ale tak mówią uczestniczki.
- Będzie trochę elementów, o których nie mówi się w innych szkołach biznesu. Zapewne “poważne” szkoły nie zalecają robienia sobie tanecznych przerw w pracy, zapalania pachnących świec i nie rozsyłają relaksujących playlist. Ani nie dowiesz się gdzie indziej jaka jest korelacja między Twoim cyklem miesięcznym, a Twoją produktywnością. #bizneshogwart 😉
- Do poniedziałku jest najniższa cena – 1400 złotych, z opcją bardzo korzystnych rat. I jeszcze ułatwiam Ci życie, możesz zapłacić klikając bezpośrednio tutaj.
- Uczestniczki poprzednich edycji piszą na przykład: “Czy ta szkoła mogłaby się nazywać “Zajebista szkoła dla kobiet”? (cytat), albo “Nigdzie nie dowiedziałam się tyle o biznesie, nie odważyłam się na tyle kroków, nie dostałam tyle wsparcia, pomocy bezinteresownej i sympatii w moim prawie 40 letnim życiu, co przez ostatnie kilka miesięcy” (też cytat).
- Możesz z resztą spytać o zdanie uczestniczki poprzedniej edycji, przedstawiając się na grupie “5-cio dniowej” zaznaczały, że są “po LS”.
- Zapraszam naprawdę wspaniałe osoby jako ekspertów. Nie mogę zdradzić wszystkich nazwisk, bo nie z każdą osobą podpisałam już umowę. Ale chociażby seria webinarów z Olą Więcką z Wysokich Obcasów o storytellingu była oceniona bardzo wysoko w aktualnej edycji i to na pewno powtórzymy.
- Dlatego też masz aż o 450 zł niższą cenę niż osoby, które zapiszą się później, bo chociażby nie mam jeszcze pełnej listy ekspertów czy zdjęć zeszytu ćwiczeń, który dopiero idzie do składu w wakacje.
- Jest za to program – włożyłam w niego bardzo dużo serca i jest najlepszą wersją jaką do tej pory oferowałam. Szczególnie dumna jestem z “biblioteki technicznej”. Możesz być zielona na starcie, a po obejrzeniu filmików będziesz śmigać po tych wszystkich narzędziach jak złoto.
- Nie mogę Ci tego obiecać na 100%, ale dużo kobiet znajduje w LS bratnie dusze i nawiązuje przyjaźnie.
- Rok temu napisałam, że robię “ostatnią edycję”. Nie był to chwyt marketingowy, taki miałam plan. Przez ostatnie miesiące przeszłam bardzo dużą transformację na polu osobistym i dzisiaj podchodzę do Latającej Szkoły z 100% entuzjazmem i poczuciem, że to co robię, ma sens.
- Nie mogę napisać tego oficjalnie na stronie, bo to by nie było eleganckie, ale znam słynne B School Marie Forleo i uważam, że nowa edycja LS będzie merytorycznie i organizacyjnie lepszym programem dla kogoś, kto chce rozwinąć swój biznes. Marie Forleo (którą bardzo cenię, żeby nie było!) ma natomiast o wiele fajniejszą fryzurę niż ja i reszta teamu razem wzięta…
- Wsparcie grupy jakie kreujemy w LS ma moc, która wykracza poza fejsa i lajki. Przekłada się na realne działania, spotkania, kolaboracje.
- Prowadzenie biznesu nie jest łatwe! Emocjonalnie, organizacyjnie, energetycznie. Szczególnie dla kobiet, mam, żon, bogiń z tysiącem rąk, potrzebą bycia super we wszystkim i aktywnym Wewnętrznym Krytykiem. Potrzebujesz bandy, która Cię wesprze.
- Razem robimy coś więcej, niż tylko osiągamy swoje osobiste finansowe cele – kreujemy kulturę, w której współpraca jest normą, kreatywność codziennością, a niezależne finansowo, mocne kobiety wpływają na otoczenie robiąc to, co kochają.
17. Dostaniesz bardzo fajny zeszyt ćwiczeń i podręcznik – przylecą pocztą w pięknej paczce i będzie to początek września i poczujesz się jakbyś szła do szkoły i może nawet kupisz sobie piórnik
- Bardzo mi zależy na sukcesie każdej z uczestniczek z osobna.
- Z roku na rok robię się bardziej bezpośrednia i szybciej potrafię ocenić, że dany pomysł “nie poleci” – z chęcią uskrzydlam, ale też sprowadzam na ziemię.
- LS jest eksterytorialna, tzw polskie narzekanie, szukanie winnych, zazdroszczenie itp nie są tutaj praktykowane.
- Możesz być sobą – w LS jest miejsce dla różnych światopoglądów, gustów, orientacji, dla osób w różnym wieku – nie jesteśmy wszystkie z jednego “wykroju”, ale jedynie z podobnej bajki.
- Madonna chciała się zapisać, ale powiedziałam jej, że niestety materiały są tylko po polsku. Ok, punkt 22 zmyśliłam, żeby Cię rozbawić na koniec.
- Następna szansa będzie dopiero za rok, a i tego tak na 1000% nie mogę obiecać, bo nie ma czegoś takiego jak 1000% 🙂
Komu nie polecam Szkoły:
- Osobom w bardzo trudnej sytuacji finansowej, które musiałyby się zapożyczyć, żeby zapłacić za czesne.
Biznes nie jest dobrą drogą wyjścia z finansowych trudności, bo zanim zacznie przynosić zyski wymaga nakładów energetycznych, w tym często pieniężnych. Osobom w ciężkiej depresji, bądź zmagającym się z różnymi psychologicznymi trudnościami, liczącym na to, że szkoła magicznie wykatapultuje je z dołka i doenergetyzuje, też nie zalecam udziału
- Osobom, które mają całkowitą awersję do technologii.
To jednak jest program on-line. Piszemy posty, logujemy się, pobieramy pliki, ogląda się live’y. Ale będzie też dużo pisania i bazgrania w zeszycie i słuchania nagrań podczas spacerów. Sama musisz ocenić.
- Osobom, które myślą, że udział w LS może zastąpić solidną pracę – nad biznesem i nad sobą.
NIe gwarantuję, że cały czas będziesz na haju i będziesz miała poczucie, jakbyś leciała na tęczowym jednorożcu. Raczej gwarantuję, że przeżyjesz momenty załamania i zaliczanie tzw. “rowów mariańskich”. Nie gwarantuję, że założysz swój biznes i będziesz dużo zarabiać. Udaje się to części uczestniczek, część uznaje, że to jednak nie ich ścieżka. W zeszłej edycji była opcja rezygnacji po 30 dniach bycia w programie i zwrotu całości kasy. Nie zdecydowała się na to ani jedna osoba.
Miejsca się zapełniają, oto link do wpłaty rezerwującej miejsce.
Agata
PS.Dziś o 12:30 i ok 22:00 odpowiem osobom zainteresowanym na ewentualne indywidualne pytania/wątpliwości podczas dodatkowych live’ów “o szkole” na facebookowej grupie “5 dniowej darmowej szkoły”
Co poszło dobrze:
- nie straciłam dobrego nastroju mimo wszystkich spadających na mnie nagłych sytuacji, z których najbardziej dramatyczne było nagłe zamknięcie miejsca, gdzie chodził mój synek i gdzie się wyjątkowo dobrze czuł i był zżyty z opiekunkami,
- udało mi się odpowiedzieć na wszystkie zadane pytania!
- moje “prawe skrzydło” podczas launchu, Małgosia Balicka sprawdziła się na medal, zatrudnienie jej było strzałem w dziesiątkę, wsparcie organizacyjno – techniczne podczas launchu to konieczność,
- live w lesie był bardzo przyjemnym przeżyciem
- grupa kobiet, które brały udział w 5 dniowej szkole była niesamowita – czytanie ich historii, pomysłów, komentarzy było dla mnie energetyczną bombą + dało mi poczucie, że ta akcja ma sens, niezależnie od wyników sprzedaży
Jakie błędy popełniłam:
- zupełnie nie doceniłam swojej sprzedażowej mocy,
- nie wprowadziłam dziennego limitu pytań, przez co zafundowałam sobie turbo wysiłek,
- nie miałam żadnego produktu nr 2, dla osób, które nie zdążyły się zapisać, a bardzo im zależało na szkole,
- nie miałam wcześniej przygotowanego, dobrze działającego systemu płatności (załatwiałam to ostatecznie w trakcie launchu),
- za późno otrzymałam umowę od prawniczki i nie zauważyłam drobnych błędów (literówki itp.)
Następnym razem:
- jasne, mogłabym napisać, że nie zrobiłabym nic w trybie last minute, ale to takie gadanie życzeniowe, zawsze coś zrobi się w trybie last minute,
- ale za to stworzyłabym wcześniej kilka scenariuszy wypadków, nawet mało prawdopodobnych i zastanowiłabym się zawczasu, co mogę zrobić najkorzystniejszego w każdym z nich
- miałabym przygotowany produkt B – mniejszy, tańszy (np. nowy nakład Zeszytu Ćwiczeń, z którego korzystamy podczas kursu) dla osób, które nie zdołają się zapisać, albo nie są gotowe na udział, ale chcą zrobić jakiś mniejszy krok
- zaplanowałabym ten czas tak, żebym mogła się skupić TYLKO na launchu + łącznie z tym, że ugotowałabym wcześniej obiady + wplotłabym czas na masaże i totalny relaks – zawsze zapominam o tym jak wielki jest to wysiłek
Turbo launch strategie, które się sprawdzają, a z których nie skorzystałam:
- programy afiliacyjne – znajdujesz osoby, które mają swoje bazy mailingowe i swoje społeczności, złożone z osób, które są Twoimi potencjalnymi klientami, umożliwiasz im sprzedaż Twojego produktu w zamian za procent – w bardzo agresywny sposób robi to Marie Forleo, oferując afiliatom aż 50% ceny kursu i uzbrajając ich w arsenał pięknych grafik, instrukcji i gotowych tekstów do wykorzystania – co bardzo zwiększa motywację tych dodatkowych sprzedawców
- wykorzystywanie opinii zadowolonych osób lub case study historii sukcesu byłych klientów – działa bardzo dobrze, bo zwiększa zaufanie i Twój autorytet
- możliwość dołączenia do grupy przez cały czas trwania i w trakcie podbijanie poszczególnych live’ów przez płatną reklamę i kierowanie jej do wybranych grup odbiorców (np. do osób, które zapisały się na listę, ale nie otwierają maili, które wysyłamy codziennie, a w których są linki do zakupu)
- wysyłanie większej ilości maili sprzedażowych, szczególnie pod koniec sprzedaży, takich maili w stylu “ostatni pasażerowie” proszeni na pokład, wiele osób twierdzi, że ich nie cierpi (pisać, ani dostawać), ale prawda jest taka, że są diablo skuteczne
Agata, tradycyjnie dziękuję za tekst, który czyta się lekko i z wielkim zaangażowaniem, jednocześnie widząc siebie dokładnie w takich samych sytuacjach. Jak zawsze działa dobry plan A, ratuje plan B, a kończy się i tak w dobrym miejscu. Dobrym, bo zawsze o krok dalej. Pozdrawiam Marzena z miarologia.pl
Achhh. dziekuję za podzielenie się Agata!
Ii tak – kurcze, chętnie kupiłabym produkt B- dobry pomysł:)
U mnie właśnie trwają zapisy na trzecią edycję warsztatów online „Autentyczne bio” i żałuję, że wcześniej nie przeczytałam Twojego tekstu 🙂 Pięknych pierwszych dni szkoły – dla Ciebie i uczestniczek 🙂
Bardzo ciekawy i inspirujący artykuł!
Pozostaje tylko zapytać kiedy następna edycja tego turbo kursu.
Mega fajny artykuł, naprawdę warto przeczytać 🙂
A faceci też mogą wziąć udział w latającej szkole? :p
Mogą, jeśli chcą
Ile czasu dziennie trzeba poświęcic na takie lunchowanie produktu?
W moim doświadczeniu jest to dość czasochłonne i energochłonne doświadczenie, ciężko mi konkretne podać liczbę godzin
Kurde, nie chciałoby mi się… Lepiej zostawić to może jakieś agencji czy brac to w swoje ręce? Może stażysta się tym zajmie