Tekst – Magdalena Łabędź

Popełnić tekst o własnym sukcesie może być, ujmując to stereotypowo „po polsku”, rzeczą egoistyczną. Zaraz by Czytelniczki i Czytelnicy powiedzieli, że zadufana w sobie jakaś jestem. A przecież jeszcze małolata to na pewno nawet to nie jest prawda, co napisałam.

Ponieważ jednak stereotypy w mojej głowie mają oddzielną szufladkę „do utylizacji”, (taką, że co się tam wrzuci to od razu wypada za zewnątrz) mogłabym śmiało o sukcesach pisać. Tym bardziej mogłabym dlatego, że hasło „egoizm” wypisuję równie pięknymi literami co „docenianie” i „spełnienie”. Bo właśnie za to mogę siebie pochwalić- po roku samodzielnej pracy doceniam to, że spełniam się zawodowo.

Na początek jednak fakty i liczby. Mam 26 lat. Trochę ponad 2 lata temu ukończoną psychologię na Uniwersytecie z wynikiem bardzo dobrym (5), z takim też wynikiem ukończoną szkołę psychoterapii (stopień 1 i 2). 4 lata doświadczenia zawodowego. 1 mąż. 1 pies na 4ech łapach. Kwota kredytu 0 na 50-metrowe mieszkanie u podnóża 20-hektarowego lasu. Pokonany 1 nowotwór, który nie dopadł mnie, choć bardzo się starał. Dzieci 0, wycieczek do Tokio 0 (za to 1 do Paryża, ale nie po zakupy). Tyle jeśli chodzi o sukces życiowy. Sukces zawodowy skromnie kryje się pod „jedynką”- 1 rok samodzielnej działalności gospodarczej. Teraz uwaga. Jeśli się temu bliżej przyjrzeć to wcale to sukcesem nie jest.

Prowadzę własną praktykę psychologiczną- gabinet wsparcia psychologicznego i psychoseksualnego. Fatalna nazwa- przegadana. Tyle dobrze, że ludzie wiedzą gdzie trafiają. Zdobywałam na to pieniądze, tak zwane, unijne. Tych pieniędzy wcale nie dawali (jeśli ktoś Wam powie, że Unia daje, to nie wierzcie), te pieniądze trzeba było wziąć ciężką pracą. Nie, nie mówię o tej pracy milionów Polek i Polaków, którym z podatków jeszcze ucinali żeby wrzucić do unijnego worka. Mówię o mojej kilkumiesięcznej pracy nad biznesplanem, nieprzespanych nocach by dogonić termin, który w zawrotnym tempie nadchodził mimo, że systematycznie po każdym całodziennym szkoleniu siadałam do komputera. Brakowało mi pomysłów, zbyt wielu rzeczy nie wiedziałam. Mój wcale-nie-sukces to także kilkadziesiąt godzin przygotowań różnego rodzaju spotkań, warsztatów i innych wydarzeń, które się nie odbyły. To także kilka programów szkoleń, które nie zainteresowały nikogo na tyle by zechciał je kupić (choć za darmo zapraszano mnie w najróżniejsze miejsca). To także łącznie kilka godzin oczekiwania w gabinecie na klientów, którzy mimo, że bardzo chcieli, to jednak na spotkanie nie przyszli. To także mój siniak na stopie, kiedy upuściłam kasę fiskalną. Bolało. Mój wcale-nie-sukces to też artykuły do gazet i dla portali- pisane z pasją, aczkolwiek bez wynagrodzenia. To też oczerniające opinie na temat mojej pracy słane przez Anonimów z fikcyjnych kont mail’owych. (Podobno mieć hejtera to sukces, może więc ten przykład jednak wykreślę…) Dodam jeszcze tysiące złotych oddanych do ZUSu i USu, rabowanych zawsze, czy zarabiałam czy też nie, czy chorowałam czy nie. I propozycja zasiłku w razie gdybym zechciała być mamą (słownie: siedemnaście złotych i siedemdziesiąt siedem groszy). W tym czasie nie pomogłam najprawdopodobniej kilkudziesięciu osobom.

Michael Jordan w swojej karierze koszykarskiej nie trafił do kosza 9 tysięcy razy. Dlatego odniósł sukces. Dziś jestem na tej drodze, co on. Co za wspaniała przygoda!

Magdalena Łabędź – psycholożka, psychoterapeutka, prowadzi w Gdańsku gabinet wsparcia psychologicznego i psychoseksualnego, www.magdalenalabedz.pl