Nie chodzi bynajmniej o złotówki, franki, które mają ostatnio zły PR, albo bitcoiny.
Niedaleko miejsca w którym mieszkam znajduje się Ambasada Bitcoina. Jako osoba z natury ciekawska, zajrzałam do środka i dowiedziałam się o szkoleniach dla początkujących i zaawansowanych. Być może nigdy nie interesowałaś się kryptowalutami i nie wiesz czym jest bitcoin. Mniejsza o to. Już teraz wiesz, że coś takiego istnieje i możesz sprawdzić czym jest i “z czym się je”. Jeden z moich kolegów uważa, że powinnam edukować kobiety w temacie bitcoinów i oferować możliwość płacenia w bitcoinach. Tak czy siak kryptowaluty to przyszłość.
Mniejsza o to! Ja nie o tym!
Dzisiejszy artykuł piszę z inspiracji, która popłynęła od Karo Akabal, jednej z prelegentek, w drugi dzień ZLOTU.
Byłam bardzo dumna z akcji pt. “prezenty”. Otóż każda uczestniczka Zlotu mogła włożyć do torby zlotowej prezenty dla innych uczestniczek, które w zamyśle miały też być reklamą. Efekt? Torby pękały od pięknych pocztówek, wizytówek z inspiracjami, zakładek, magnesów, próbek i innych cudowności. Dzięki tej akcji dowiedziałam się o wielu firmach, o których nie wiedziałam, a już znane mocniej wryły mi się w pamięć.
Natomiast Karo powiedziała tak: “No i znowu to samo. Mam już tego dość. Kolejny raz kobiety robią cudowne, ręcznie opakowane, owinięte kokardką i misternie sklejone cacka. A do zakupu tak naprawdę nie nakłania żadne z nich”.
Potem doszłyśmy do wniosku, że może nie jest tak źle bo a) Karo nie widziała wszystkich prezentów, b) udało się jej znaleźć jednak przykład na prezent, który “sprzedawał”.
Ja odczytałam komentarz Karo tak, że autorki owych prezentów były 100 razy bardziej skupione na tym, żeby coś pięknego DAĆ, niż na tym, aby dać coś pięknego, co będzie również ZACHĘTĄ do – odwiedzin strony, zakupu innych produktów, zapisu na newsletter itp.
Czyli 100% serca i 1% marketingu. A mi przecież chodziło o bardziej zrównoważone proporcje! No i o to, aby serca było jednak 100%. Jak rozwiązać to równanie?
Czy my kobiety tak mamy? Można by zapytać. Chciałabym zapytać przewrotnie, unikając tłumaczenia się, czy sądzę, że płeć ma korzenie biologiczne, czy kulturowe, bo nie znam argumentów, które w 100% obalałyby jedną z dwóch skrajnych odpowiedzi na to pytanie. My, kobiety, zgromadzone wokół Szkoły, zajmujące się własnymi biznesami. My, w konkretnym, kulturowym kontekście. Czy my tak mamy, że łatwiej jest nam dawać i obdarowywać, a trudniej prosić? Trudniej otrzymywać? I wyceniać to co robimy, w duchu fair trade? Czy mamy wpisany w DNA syndrom Matki-Karmicielki, która daje, nie bacząc na zwrot? A może nie? Może tak wcale nie jest. Każda niech powie w swoim imieniu.
Natomiast ja od razu służę kolejną inspiracją. Karo opowiedziała mi historię, o kobiecie-nauczycielce, która uświadomiła jej, że czasem osoby, które korzystają z naszych usług płacą nam w innej walucie. Karo zapytała ją – było to kilka lat temu – dlaczego jej bezpłatne projekty cieszą się ogromną popularnością, a płatne mniej. Niby jest w tym jakąś logika, można by pomyśleć. Otóż niekoniecznie. Shakti Malan, bo tak się owa pani nazywała, powiedziała dobitnie: “Być może to co uważasz, że jest bezpłatne, wcale takie nie jest. Być może ludzie płacą ci w innej walucie”.
W walucie “jesteś fajna”. “Lubię Cię”. ‘To co robisz jest dobre i wartościowe”. I że często podświadomie tej waluty najbardziej potrzebujemy. I na nią zawieramy kontrakt z naszymi klientkami. I wtedy płacenie i w tej walucie i jeszcze w PLN, to za dużo. I wtedy być może ludzie nie chcą korzystać z naszych płatnych ofert.
Ok, to brzmi może zbyt magiczno-ezoterycznie na niektóre uszy. Ale tak czy inaczej warto dokonać rachunku sumienia. Na ile chcę otrzymywać złotówki, a na ile “lajki” i “głaski”? Czego potrzebuję bardziej? Czy mam to wszystko zbadane?
Karo twierdzi, że osobom świadomym swojej wartości, które nie potrzebują lajków, łatwiej jest zarabiać złotówki.
Plus sprzedała mi jeszcze jedną cenną inspirację. Otóż nie chodzi o to, aby wstydzić się tego, że oprócz złotówek potrzebujemy “lajków”, albo udawać, że nie co tam, twarde z nas baby, interesują nas tylko zera na koncie, najlepiej gdyby szybko się podwajały.
STOP. To nie o to chodzi. Najprawdopodobniej do tej pory nie dostałyśmy od tzw. Świata wystarczająco dużo potwierdzenia, że to, co robimy jest dobre, piękne i potrzebne. Od rodziców, partnerów, przyjaciół, klientów. Waluta, którą się dzielimy w ramach Wirtualnych Kręgów Wsparcia, Latających Kręgów, czy też Zlotu, jest dużo warta. To wysokoprocentowa mieszanka. To nie jest klepanie się po tyłkach i towarzystwo wzajemnej adoracji. To jest pozytywna energia. Potrzebna do tego, żeby ruszyć. To jest paliwo.
Co należy zatem zrobić, zamiast udawania, że nie ma tematu i nie potrzebujemy pozytywnych wibracji? Otóż należy te pozytywy i lajki UWZGLĘDNIĆ W BUDŻECIE. Ok, nie mam tutaj prostego przepisu, jak to zrobić w tabelce Excela. Chodzi raczej o Excela wewnętrznego, o rachunek mentalny i umowy, które zawieramy same ze sobą.
Plus zadbać o proporcje. Potrzebuję zarówno złotych miłości, jak i polskich złotych. Ile polskich złotych miesięcznie potrzebuję? Ile chcę zarabiać na moim biznesie, tak abym mogła prowadzić styl życia, który mi odpowiada?
To pytanie jest proste i przerażające. Boimy się odpowiedzi, bo może okazać, się, że nasz biznes nie jest w stanie “pociągnąć” tych marzeń. Co wtedy? Szybko zmodyfikować pomysł. Kombinować. A nie od razu rezygnować ze stylu życia, jaki by nam najlepiej służył.
Również z inspiracji Karo zrobiłam coś, co zalecam wszystkim od dawna, a sama jako bosnonogi szewc, traktowałam po macoszemu. Ustaliłam wysokość swoich optymalnych miesięcznych zarobków, doliczyłam ZUSy i podatki, rozłożyłam na cały rok i na tej podstawie zaplanowałam swoje działania na najbliższe miesiące.
Efekt? Matko z córką! Uświadomiłam sobie masę rzeczy. Przede wszystkim konieczność REZYGNACJI z wielu fajnych, ale energochłonnych pomysłów. Męczarnia! Tak rezygnować. Uświadomiłam sobie konieczność KONCENTRACJI na kilku bardziej dochodowych, ale też bardziej przyszłościowych pomysłach. Uświadomiłam sobie, że muszę WYJŚĆ ZE STREFY KOMFORTU (to chyba nasz ulubiony ruch, prawda? 🙂 i bardziej zadbać o działania marketingowe.
Polecam bardzo takie obliczenia i zrobienie tabelki w Excelu! A jeśli masz własny zespół, komplet, czy krąg wsparcia (jakkolwiek by nazwać grupę kobiet, które się regularnie spotykają i się wspierają w rozwoju biznesowym) to polecam Wam 2 ćwiczenia:
1. Każda uczestniczka przez 5 minut bez zahamowań i wkładając w to 100% energii, bezwstydnie CHWALI siebie i swój biznes, mówiąc o jego wszystkich możliwych zaletach. Ważne, żeby były one prawdziwe, ale wolno wyolbrzymiać, czyli jakby powiedzieli poloniści wśród nas, “zastosować hiperbolę”.
2. Każda uczestniczka próbuje sprzedać reszcie swój produkt. Czyli robi tzw. “sales pitch”. Opowiada o swoim produkcie lub usłudze i zachęca do zakupu. Tutaj lepiej trzymać się realiów. Reszta uczestniczek ocenia jej skuteczność, stosując metody znane z telewizyjnych talent show, przyznając punkty i nie cackając się zbytnio.
Brzmi dobrze? Brzmi przerażająco? To dobrze! To ma być też zabawa. Test. Wyjście ze strefy komfortu. Czekam na komentarze, refleksje, a później na relacje z ćwiczeń.
Pozdrawiam!
Agato, niesamowicie trafiłaś w sedno tym artykułem w kontekście mojej działalności. Rzuciłaś dla mnie nowe światło pojęciem waluty złotych miłości vs polskich złotych. Nie dostrzegałam tego tak namacalnie do tej pory… A faktycznie, zupełnie nieświadomie często złote miłości przemycam do kolumny “przychód” kosztem twardszej waluty z naszej mennicy narodowej…!
No i święte słowa. Nie chodzi o to, żeby się złotych miłości zupełnie wyrzec, przeciwnie. Jednak znaleźć proporcje jednej waluty do drugiej. I to najlepiej ze spisanymi oczekiwaniami wobec standardu mojego życia w jednej ręce a kalkulatorem w drugiej. Dziękuję Ci za tę inspirację! 🙂
Bardzo dobry artykuł, przenikliwy, mądry. Ukłony dla Karo 🙂
Poczucie wartości, o którym piszesz ma także, przynajmniej w moim przypadku, ścisły związek z oceną kompetencji, które poniekąd sprzedaję. To znaczy: nie wycenię wysoko produktu, bo jeszcze nie jest perfekcyjny (i tu oczywiście pojawia się pytanie co to znaczy „perfekcyjny”?), nie mam jeszcze setki certyfikatów i nie jestem znanym autorytetem w danej dziedzinie. Co za tym idzie? Niska cena, bo przecież nikt nie kupi od „początkującego”. Słusznie zauważyłaś na Zlocie, że musi nadejść moment, w którym mówię sobie: JUŻ jestem specką w tym co robię i moja praca (produkt) ma wartość, nie tylko „lajkową”. Lajkiem nie zapłacę za prąd i chleb powszedni… Trochę czuję w sobie syndrom Matki-Karmicielki, ale przede wszystkim syndrom Wiecznego Laika, nigdy dość dobrego, żeby domagać się zapłaty za to co robię. Ja nawet w korporacji miałam takie myslenie, że może za mało robię za tę pensję, albo za dużo dostaję, bo przecież to co robię, nie jest takie znaczące… Chore…
Ja też mam jedną ispirację od Karo, którą chciałam się podzielić. Pochodzi z jednego z filmików Marie Forleo – i nawet jeśli ją kiedyś słyszłam – to nie usłyszałam. Dopiero Karo w późnowieczornej rozmowie przy parkiecie trafiła mnie nią w samo serce: ZACZYNAJ, KIEDY NIE JESTEŚ JESZCZE GOTOWA.
“Start before you are ready” to myśl Marie Forleo, która towarzyszy mi od kilkunastu tygodni chyba codziennie… 🙂 Doskonale wypiera moje stare przekonania: “Nie jesteś jeszcze na tyle dobra, żeby….” “Potrzebujesz jeszcze kursu X, wtedy będziesz się czuć pewniej…” “Kiedyś przyjdzie moment, w którym poczujesz się już gotowa i wtedy ruszysz…”
“Zaczynaj zanim będziesz gotowa” to sprawcza myśl. Przetestowałam. Działa. Potwierdzam i polecam. I, co jeszcze mocniejsze, mam już teraz w głowie: “jestem tu i teraz gotowa”!
Agata,
bardzo dziękuję Ci za rozpoczęcie tego dyskursu i ćwiczenia na przekroczenie strefy komfortu. Mój nauczyciel Harv Eker mówi, że umysł okłamuje nas cały czas. Boimy się myśleć o sobie w superlatywach, bo “to nieprawda”. Ale myślenie o sobie źle, jakie funduje nam umysł, to też nieprawda. To zatem kwestia wyboru w jakiej nieprawdzie wolisz tkwić? Ja znam swoją odpowiedź:) Pozdrawiam.
Świetnie to ujęłaś. Ja nie mam już problemu z wycenianiem swoich usług, został tylko problem z wycenianiem moich kapeluszy, bo nie umiem przeliczyć pracy twórczej na roboczogodziny:( Wiem, że powinnam się cenić, ale faktycznie łatwiej mi dać komuś mój kapelusz niż powiedzieć słuchaj jak chcesz to on kosztuje np.250zł czy 500zł, nie wiem z czego to wynika.
Ależ mi się podoba ten artykuł! Zwłaszcza że dotyka bardzo ważnego przekonania, które my kobiety mamy głęboko zakodowane, a które, choć tutaj nie wymienione ustala nam mindset, że wolimy dawać niż prosić czy przyjmować. A to przekonanie mówi o tym, że pieniądze nie są najważniejsze. Co ma swoje dobre strony (pozwala pamiętać o tym, co ważne), ale też niebezpiecznie kieruje kategorię “pieniądze” do szuflady ‘nieważne”. Zero-jedynkowo: białe czarne, dobre złe, ważne nieważne. Piszę o tym tutaj: http://jestembogata.pl/pieniadze-nie-sa-najwazniejsze-3-ale/. I zapraszam Was, byście były bogate 🙂
Dzięki za link!
Ja za Twój tekst płacę w złotówkach miłości – zatem uwielbiam Twoje pisanie! Tekst genialny. Dziękuję!
Absolutnie rewelacyjny artykuł! Bardzo, bardzo mi potrzebny, to jest dokładnie to,co zawsze powodowało we mnie konflikt, jeśli chodzi o sprzedaż, o własny biznes. Dzięki!
próbowałam dowiedzieć się czym jest bitcoin ale poczułam ciężar powiek przy 3 zdaniu na wikipedii.
na poczatku biznesu chyba kazdy mysli “dopiero zaczynam”, “moze to nie jest takie dobre”, “potrzebuję portfolio” itd. robi się masę rzeczy za darmo, pół darmo ale chyba zawsze z myślą, że to zaprocentuje w przyszłości… złotówkami albo i euroskami 🙂 albo i bitcoinami.
Muszę się do tego przyznać. Przeczytałam tytuł i stwierdziłam, że ten artykuł nie jest dla mnie. Dzisiaj rano pomyślałam jednak, że jeśli Agata napisała artykuł i uważa go za jeden ze swoich najlepszych to po prostu trzeba go przeczytać. I nie myliłam się.
A tu więcej o bitcoins na Tedx jeśli jeszcze nie wyguglałyście https://www.youtube.com/watch?v=WI1pbHi1fww
Jednym tchem … przeczytałam jednym tchem artykuł (bo w końcu wyłączyłam Avast i udało mi się wejść tu na stronę!). Trafiasz w samo sedno sprawy. Tyle z nas boi się marketingu, tego, ze inni nas “odlajkują”, albo napiszą “oo, ta to sprzedaje się”. A no, sprzedaje się, bo to, co robię ma dużą wartość i jest nie tylko moja pasją ale i pracą. Zresztą, gdybym wszystko robiła za lajki i uśmiechy, nie miało to by to takiej wartości w oczach innych i możliwe, iż nie byłoby tak dobrze skonstruowane i przedstawione, jak w moich płatnych produktach. 🙂