źródło obrazka
Temat konkurencji jest naszpikowany emocjami, jak karp po żydowsku migdałami (moja Babcia robiła takiego karpia w wigilię, a moim zadaniem było obierać ze skórki migdały, wymoczone we wrzątku – uwielbiałam moment, kiedy wyskakiwały – spod zmarszczonej brązowej skórki – białe i gładkie). Jest tak rozległy, że postanowiłam napisać „trylogię”, czyli trzy posty o radzeniu sobie z konkurencją.
Oczywiście główna emocja to lęk, w tysiącach odmian. Ktoś, kto oferuje to samo lub coś bardzo podobnego do nas, jest zagrożeniem. Może podbierać nam klientów i najlepsze pomysły. Jednym słowem – same jego istnienie aktywizuje miejsca w naszym mózgu (a dokładnie w części zwanej mózgiem gadzim) odpowiedzialne za reakcję „walcz lub uciekaj”, która ratowała naszych przodków przed atakiem tygrysów w buszu. Tylko czy nasza konkurencja faktycznie jest tygrysem? I czy nadal żyjemy w buszu, w którym czyha na nas masa niebezpieczeństw?
„Bardzo bym chciała zająć się copywritingiem dla małych biznesów, ale czy wtedy nie będę wchodziła w drogę Ani Piwowarskiej?”
Pozwoliłam sobie zacytować konkretne zdanie, które usłyszałam ostatnio od trzech (!), niezależnych od siebie osób. Ania Piwowarska współpracuje ze Szkołą, przez wiele lat pracowała jako copywriterka w prestiżowych agencjach reklamowych, ale od niedawna zmieniła front i pisze i doradza głównie takim płotkom, jak ja i ty i jest w tym bardzo dobra. Jest fanką autentycznego copywritingu, który najlepiej się sprawdza w przypadku małych „biznesów z duszą”. Jak chcesz, możesz wstawić w miejsce słów Ania Piwowarska imię kogoś, kto jest znany w branży, która cię interesuje.
To bardzo szlachetne, że przed realizacją samej siebie, stawiasz dobro Ani. Nie, to chyba nie szlachetność. To przekonanie, że copywriting dla małych biznesów jest wyspą wielkości dmuchanego materaca, że siedzi na niej Ania i ją okupuje i że chętnych na tego typu usługi jest tylko garść i nie ma szans, aby ich pieniądze wyżywiły więcej, niż jednego copywritera piszącego po polsku.
Zatrudnianie copywritera do pomocy, jak jest się małym biznesem nie jest jeszcze normą. Tak jak kiedyś nie było normą chodzenie na depilację nóg woskiem, albo na zajęcia jogi. Każda kolejna osoba, która się zajmuje daną działką, promuje de facto daną usługę. Sprawia, że staje się ona bardziej popularna, znana i akceptowana. I w tym sensie, konkurencja jest błogosławieństwem. Im bardziej dana usługa się popularyzuje, tym większa szansa, że każda kolejna osoba znajdzie klientów. Jeśli myślisz, że Ania jest w stanie być doradcą wszystkich biznesów w Polsce, jesteś w grubym błędzie.
Poza tym, im bardziej twój biznes jest biznesem „z duszą”, opartym o markę osobistą, tym bardziej zaznacza się twój osobisty styl, który jednych przyciąga, a innych …nie. Subtelne różnice, sprawiają, że jedni wybiorą Anię, a inni ciebie. Zatem nie ma powodu do traktowania Ani jak tygrysa. Ja mogę na przykład wskazać dwa biznesy zbliżone do mojego, które miałam nawet przyjemność … konsultować – projekt dla kobiet Na Łysej Górze oraz Biznesowe Rewolucje. Oba są super. Można by pomyśleć, że otwarte promowanie ich i ich twórców i linkowanie do nich jest strzałem w stopę, a ja myślę, że jest raczej strzałem korka od szampana, świętującego tryumf podejścia, które nasz lokalny bard Stachura podsumował w słowach piosenki: „dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba”.
Zatem, jeśli czujesz pociąg do copywritingu, idź za tym głosem.
Uważam, że dość dobrze znam rynek małych, szczególnie kobiecych biznesów i ich potrzeby i uważam, że pod wielkim dachem nieba jest miejsce na:
Osoby, które mają lekkie pióra i pomogą osobom z doskonałymi pomysłami biznesowymi ubrać je w słowa, które dokładnie oddadzą tą doskonałość.
Osoby, które zechcą poprowadzić warsztaty, na których pokażą różnice, między słabym tekstem, a tekstem, który „konwertuje”.
Osoby, które stworzą zwięzłe, niedrogie poradniki w pdf’ach o tym jak pisać perswazyjnie, jak tworzyć genialne nagłówki, o czym pisać w newsletterach i jak pisać na blogu, aby czytelnik chciał doczytać post do ostatniej litery.
Osoby, które będą uczyły sztuki storytellingu. Bo własny biznes to zawsze jest historia. A historia umiejętnie opowiedziana to różdżka, która zmienia zwykłą dynię w powóz księżniczki. I wiezie cię do miejsca, w którym sen o zarabianiu na tym co kochasz, staje się faktem.
I wreszcie osoby, które stworzą programy on-line, w których w twórczym ferworze grupowym będzie można napisać teksty na własną stronę www.
Jestem przekonana również, że konkurencja – jeśli się właściwie do niej podejdzie, działa mobilizująco i inspirująco. Nie pozwala osiadać na laurach. Wzmaga kreatywność.
Tak jak ja nie mam monopolu na doradzanie małym biznesom, Ania na pisanie na nich tekstów, a Justyna Kozioł na pomaganie im w kwestiach PRu, osoba, której obecność na rynku hamuje ciebie przed działaniem jest dmuchanym tygrysem. W każdej chwili możesz spuścić powietrze.
Wejście w niszową branżę, w której ktoś już działa i odnosi sukcesy ≠ kradzież pomysłu na biznes.
Oczywiście jeśli zrobisz to po swojemu. Oryginalnie. Bez kopiowania gotowych rozwiązań 1:1. Tym niemniej zjawisko kradzieży istnieje. Następny odcinek będzie właśnie o nim. Rozwiejemy parę mitów, poznamy parę faktów. Będzie wesoło, a zamiast tygrysa zaproszę jakieś inne zwierzątko do zilustrowania moich poglądów.
A tymczasem bardzo, bardzo zależy mi na poznaniu twojej opinii. Masz jakieś własne doświadczenia w temacie konkurencji? Masz pomysł na biznes, ale ktoś już robi coś podobnego? A może masz poczucie, że konkurencja “depcze ci po piętach”? Podziel się w komentarzu.
Dziękuję za artykuł. Bardzo pomocny!
Jak zwykle niezwykle inspirujaco :)niestety nie posiadqm wlasnego businessu wiec nie moge podzielic sie doswiadczeniami. moge za to obdarowac garscia komplemento; podziwiam pomyslowosc i niezwykly entuzjazm jak otrzymuje zawsze wzraz z newsletterem. Tak trzymac!:D
Chyba nauczyłam się tego obserwując Ciebie i inne fajne tworzące kobiety, że działanie, inspirowanie się sobą i polecanie siebie nawzajem tylko rozszerza możliwości i przynosi nowe pomysły, czekam już na kolejne części trylogii:)
Agata, dla mnie znowu wstrzeliłaś się w mój problem 🙂 Od ponad tygodnia funkcjonuje mój Klub Otwarty i po euforycznym otwarciu nastąpiła cicha nostalgia i wyczekiwanie klientów, zaczęła bać się konkurencji. Badałam ją i oglądałam on line najczęściej, ale i oko w oko, pytałam konsultowałam i przed startem nie była mi straszna. Nadal nie jest, ale zaczęła na mnie łypać okiem więc muszę się z nią zaprzyjaźnić 🙂 Dzięki!
Konkurencja napędza popyt 🙂 Trzeba się tego trzymać.
Agato, dziękuje za ten artykuł! Gdy odkryłam pojawienie się mojej konkurencji, czułam złość, wściekłość, żal i zazdrość, bo byłam pewna, że pójdzie im lepiej. Potem zobaczyłam, że idzie nam podobnie , podobnie pod górę, zatem pojawienie się konkurencji było dla mnie:
1) dowodem, że to mój biznes to jednak dobry pomysł
2) więcej ludzi się dowie o tym co robimy, wzbudzimy popyt ( nie wiem czy to fachowe określenie)
3) zmotywowało mnie do działania
A nawet od jakiegoś czasu rozmawiamy o współpracy.
Nie taki tygrys straszny jak go malują!
Co prawda nie mam jeszcze swojej firmy, ale prowadzę od 2 lat stronę o Toskanii i mam pewne doświadczenia z konkurencją, jako że zajmuję się również nawiązywaniem kontaktów z biurami podróży w PL z toskańskiej firmy, która wynajmuje domy na wakacje, jak również zajmuje się sprzedażą toskańskich nieruchomości. Nawiązałam współprace z pewnym biurem, które podpisało nawet umowę o tzw. współpracy, ale nie po to, by wysyłać turystów do Toskanii, lecz chyba tylko po to, by zdobywać informacje, które pojawiają się w newsletterach, o cenach, o promocjach, o nowych obiektach turystycznych i innych możliwościach. Zaprzyjaźniłam się z nimi na FB i zauważyłam, że w jakiś dziwny sposób mnie naśladują tj. nie udostępniają tego co piszę, ale po prostu piszą to samo tylko trochę inaczej- ja o ogrodach, oni – za parę dni, cytując tę samą piosenkę również o ogrodach, ja -informacje o oliwie plus link od mojego artykułu – za parę dni czy tygodni – oni informacja jakby przepisana ode mnie, odrobinę zmieniona, ale prawie to samo, bez podania źródła oczywiście. I tu wytworzyła się dziwna sytuacja – bo niby w turystyce czy w każdym innym biznesie jest miejsce dla wszystkich i każdy może zjeść swój kawałek tortu, ale … widocznie nie każdy widocznie wierzy we współpracę ludzi z tej samej branży, tylko chce, aby jego kawałek był jak największy. W pełni popieram i rozumiem to, o czym piszesz i myślę, że jest to możliwe, ale tylko w przypadku ludzi o jakby to ująć “wysokim poziomie rozwoju”, którzy rozumieją, że ze współpracy, nawet w jednej branży płyną korzyści dla wszystkich,
Działam w branży, gdzie konkurencja jest zażarta, nie cofa się przed dumpingiem, obmową, nieetycznymi działaniami. Mam też inną konkurencję – wielu świetnych kolegów, z którymi się przyjaźnię i których podziwiam. Moja reakcja na konkurencję to: promowanie siebie jako marki, ucieczka do przodu dzięki nowym technologiom i strategia błękitnego oceanu czyli szukanie klientów poza rynkiem, na którym moja konkurencja wykrwawia się i wyrzyna się bez miłosierdzia.
Dziękuję za ten tekst. Myślę i czuję identycznie. I to samo staram się prselazywać dalej, choć niejedną walkę o to stoczyłam. Pamiętam dyskusję z kolegą, który twierdził, że tort jest mały i musimy konkurować. Zaproponowałam, że podzielę się z nim moim kawałkiem tego tortu, bo nie wierzę w konkurencję. Wierzę w świat wymiany, inspiracji, i współdziałania.
Agato, czekam na kolejne części trylogii 🙂 ja na razie… pracuję dla swojej konkurencji i bardzo dobrze nam się ta współpraca układa. Natomiast w głowie mam inny model rozwoju mojej firmy, więc nie czuję dysonansu. I wiem, że właśnie moja unikatowość zdecyduje o tym, jakich klientów w przyszłości przyciągnę do siebie.
Agata dokładnie tak jest. Ja staram się teraz nawiązać współpracę z moimi “konkurentami” i jak dotąd spotykam się z entuzjazmem z ich strony. No bo prawda jest taka, że wspólnie będzie nam o wiele łatwiej kreować popyt na sprzedawane przez nas produkty.
Moim zdaniem najważniejsza jest spójność i autentyczność w tym kim jesteś i co proponujesz swoim klientom.
Każda branża, tak jak piszesz w artykule, ma wiele szufladek, ale nie wiem czemu cały czas króluje przekonanie, że nie wystarczy w nich miejsca dla naszej działalności.
Może to kwestia braku wiary w siebie i ciągłego poczucia, że musimy ze sobą walczyć zamiast współpracować?
Wiem, że jeżeli nie potrafię pomóc danej osobie, bo jej problem wykracza poza moją wiedzę i umiejętności, to chętnie polecam jej inną osobę, która może być lepsza do tego zadania. Myślę, że dzięki temu buduję też swoją wiarygodność i markę, bo wiem w czym jestem dobra, a w czym nie.
Ale to jest moja subiektywna opinia:)
Agato, znowu celny, tematyczny strzał! 🙂 Należę do grona copywriterek chcących przekuć swoje umiejętności w biznes. Co prawda, dalekie jest mi podejście, o którym piszesz. Nie znam biznesu, który nie ma konkurencji, a jeśli ktoś twierdzi, że jego produkt jest bezkonkurencyjny, niech uważa na takie stwierdzenia, bo w każdej chwili może się to zmienić. W sytuacji pozornego braku konkurencji pojawiłaby się inna blokada – potrzeba edukacji klientów, przecierania ścieżek, co wymaga czasu i cierpliwości, a procentuje dopiero później.
Konkurencja jest zdrowa i nikt nie ma monopolu. Możesz oferować identyczne usługi, ale np. masz inną strategię komunikacyjną, trafiasz w potrzeby innych ludzi… W każdej branży możesz się wyróżnić i jednocześnie nie odkrywać Ameryki na nowo. Czasem, tak jak piszesz, jest to subtelna różnica.
W moim przypadku pułapką jest porównywanie się do starych wyjadaczy. Wchodzę na stronę agencji copywriterskiej będącej x lat na rynku, zatrudniającej x ludzi, obsługującej same znane marki i… zacinam się. Wszystko mają dopracowane w szczegółach. A ja jestem jedna, sama, na początku działalności i przecież zdecydowanie uciekam od współpracy z gigantami, mam na siebie inny pomysł, codziennie widzę postępy, a jednak podświadomie porównuję się. I nie działa to na mnie mobilizująco. Zupełnie nie biorę pod uwagę tego, że oni też zaczynali w małym biurze, może we dwójkę, uczyli się na błędach, a przecież na wszystko potrzeba też czasu. Potem wchodzę na stronę freelancera – patrzę na portfolio i oddycham z ulgą. Widzę, że ma słabszy warsztat, ale od lat prowadzi firmę, do kogoś trafiają jego umiejętności lub coś bardziej osobistego, czego nie widać na pierwszy rzut oka. I taka sinusoida, momentami pozbawiona logiki.
Czasem strachu nie można sobie logicznie przetłumaczyć. To naturalne, że się pojawia w różnym natężeniu. I na 100% czuł go każdy, kogo teraz zaliczamy do swojej konkurencji. A jednak nie sparaliżował go i to jest dla mnie dowód, że tę emocję mogę przekuć na swoją korzyść.
W moim przypadku problem “kopiowania” konkurencji polega na tym, ze chce odejsc od mojego pracodawcy i pracowac na wlasny rachunek i na wlasnych warunkach w tej samej branzy. Przy tym nadal chce wspolpracowac z moim pracodawca i jego klientami. Ale czy tak naprawde boje sie tej konkurencji. Moim zdaniem to tylko obawa przed tym, ze nasz inowacyjny pomysl na biznes sie nie sprawdzi i przekonanie, ze tylko sposob “Ani” jest najlepszy i jedyny z mozliwych.
Sama nie lubie podzialu na kobiety-mezczyzni, ale moim zdaniem my kobiety boimy sie byc kreatywne, inne i oryginalne, no bo np. jak idziemy na impreze to pytamy sie “konkurencji” w co one sie ubiera. Dlatego wazne jest zebysmy przelamaly strach i zaufaly swojej intuicji, bo w innym przypadku moze sie okazac ze przyjdziemy ubrane w tej samej sukience co kolezanka.
a ja tak poza tematem, czemu ach czemu linki do pobrania nie działają kiedy są mi teraz tak potrzebne ? 🙁
Och! Oczywiście, to było moje pierwsze pytanie do siebie samej – po co komu Santi, skoro jest już Karo Akabal 😉 A później zrozumiałam, że przecież jestem inna. Z filozoficznym doświadczeniem, uwielbianiem pisania i skłonnością do skórzanych gadżetów. Oczywiście podzieliłam się swoją wątpliwością z samą zainteresowaną i w tym miejscu dziękuję jej za cudowną odpowiedź – “Takiej konkurencji jak najwięcej. Rób swoje, a jeśli coś zacznie mi przeszkadzać, to dam znać”. Sojusze budują. A podglądanie konkurencji – dobre, o ile stymulujące. Od czasu do czasu warto zamknąć oczy i robić swoje. Tak myślę.
Super podejście. Myślę, że hasło “Rób swoje” jest najlepszą odpowiedzią dla każdego, kto zmaga się z demonami konkurencji 🙂
Trochę po czasie, bo byłam bez zasięgu – cieszę się, że mogłam posłużyć jako przykład dla tego tekstu 🙂 W Polsce działa bardzo dużo copy-freelencerów. Nie mam poczucia, że jestem jedyną osobą na rynku, która pracuje z małymi firmami – choć akurat z tą grupą klientów uwielbiam pracować (ale pracuję też z większymi firmami i agencjami). Patrząc na ilość maili, które otrzymuję – na pewno jest miejsce na więcej osób i inne podejścia do małych firm. Same też polecam inne osoby piszące, które znam i cenię – jeśli danego zlecenia sama nie mam możliwości przyjąć. Jestem przekonana, że wystarczy miejsca dla wszystkich 🙂