Źródło obrazka
Doszły do mnie głosy, że słuchanie/czytanie historii kobiet, które prowadzą własne biznesy, a co za tym idzie – borykają się z podobnymi problemami, jak wy – to coś, czego nigdy nie za wiele i że je chętnie widzicie na stronie.
Zatem dziś zamieszczam historię Justyny Wiśniewskiej. Poznałyśmy się dość dawno temu na konsultacji copywriterskiej. Od tego czasu firma turystyczna “Lemon and Lime” rozwinęła skrzydła, a Justyna mogła sobie pozwolić na rozwijanie drugiej pasji i pójść na kurs coachingu.
Ten post powstał specjalnie z myślą o Was. Justyna zechciała się podzielić swoim doświadczeniem. Łączy się on z wpisem na temat zasady WWSC z poprzedniego tygodnia.
Miłej lektury!
…
….
„Nareszcie chwila wytchnienia i pytanie, czy mam spać, czy pisać, czy czytać? Dylemat ogromny, ale ponieważ obiecałam sobie i nie tylko, że coś napiszę, więc wybieram jednak to zajęcie podczas trzygodzinnego lotu. Wiem, że jeśli nie teraz, to jak zwykle odłożę to na nie wiadomo kiedy. Przecież wracam do rzeczywistości, choć fajnej jednak obfitej w pracę, zwłaszcza przed sezonem, który zbliża się bardzo szybko.
Kolejny lot, kolejna podróż, kolejne nowe miejsce. Choć było cudownie i na lotnisku ciężko było wsiadać do samolotu, to ja już w głowie miałam tysiące pomysłów, planów, na kolejną podróżniczą eskapadę, mnóstwo energii. Już widziałam kolejne osoby, którym pokazuję moje nowe odkrycie. Już czułam tą fajną atmosferę jak będziemy razem zajadali śniadanie na plaży, podziwiali zapierające dech w piersiach widoki, już widziałam miny osób, które ze mną pojechały, już…Ale STOP. Wróćmy może trochę wcześniej, bo nie o tym miałam pisać.
Po czterech latach działalności mojego małego biura podróży, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że ma cudowną pracę! Nowe podróże, nowe miejsca, nowi ludzie, nowe smaki, nowe grupy, którym pokazuję to wszystko, jest spełnieniem marzenia, które zaczęło się jakieś 13 lat temu, kiedy na studiach pracowałam w biurze podróży w Zielonej Górze.
Pierwszym marzeniem związanym z turystyką było zdobycie licencji pilota wycieczek, niestety, na tamten czas marzenie nie do zrealizowania z kilku powodów: małe poczucie wartości, nieśmiałość, wypieki na twarzy kiedy miałam powiedzieć coś do więcej niż dwóch osób. Choć bardzo dobrze wykonywałam swoją pracę, którą lubiłam, choć marzyłam o licencji, paraliż na myśl o egzaminie ustnym przed czteroosobową komisją blokował nawet próbę zapisania się na kurs.
O ironio, teraz przemawiam do grup 50 osobowych, ba nawet ponad setki. I o dziwo słuchają mnie uważnie, a czasami nawet proszą żebym mówiła, nadmienię, że ma 153cm i nie mam problemu z opanowaniem tłumów J. Wiele musiałam przejść przez te lata, wiele się nauczyć, wiele “podoświadczać”, ale warto było. Wiele razy też zamykałam swoje małe biuro i to nie dlatego, że mi nie szło, dlatego, że było mi ciężko, byłam sama w swoim biznesie. Wszystko na mojej głowie (zresztą do tej pory tak jest J, tylko że teraz nie jestem już sfrustrowana i zła, że tak to jest). Pamiętam doskonale nieprzespane noce, tydzień przed wyjazdem w tracie wyjazdu i tydzień po. Pamiętam bóle głowy, zmęczenie, podirytowanie. Pamiętam przemęczenie fizyczne, ale bardziej psychiczne i choć wiele osób mówiło, że super sobie radzę ja miałam dość. Poza tym ciągły stres czy grupy się uzbierają, czy mi się opłaci, czy nie stracę pieniędzy, w ogóle czy zarobię. Przecież muszę zapłacić na ZUS, muszę się utrzymać, zalać paliwo do auta. Nikt mi przecież na to nie da. W międzyczasie spełniłam swoje kolejne marzenie, otworzyłam, prawie za wszystkie zaoszczędzone pieniądze, kawiarenkę w Zielonej Górze. Cudowna, wspaniała. Ale tak szybko jak ją otworzyłam została zamknięta. Też nie dlatego, że nie szła, ale dlatego, że musiałam wybrać między biurem, a kawiarnią. I wybrałam turystykę.
Nadszedł kryzys, byłam chwilowo załamana, walczyłam sama z sobą co robić. Udawałam, że wszystko jest ok. Ale wewnętrznie byłam rozbita im więcej myślałam źle tym źle się działo. Więc powiedziałam STOP. I zaczęłam myśleć tylko i wyłącznie pozytywnie, bo zawsze byłam optymistką, chyba o tym wtedy zapomniałam. Żeby podbudować siebie zrobiłam coś szalonego, wycieczkę do Toskanii, na którą postanowiłam zebrać indywidualne osoby. Strzał w potylicę, nigdy mi się to nie udawało. Zawsze brakowała tych kilku osób. Ale cóż, raz się żyje. Powiedziałam, że tam pojadę z grupą, choćby nie wiem co. Co zrobiłam? Przestałam się martwić o klientów. I o dziwo, jak ktoś do mnie dzwonił i pytał, czy wyjazd dojdzie do skutku mówiłam, tak, na pewno, a ile osób jeszcze brakuje? chyba z 25 J. No i się stało, nie wiem skąd ludzie dowiadywali się o mojej ofercie, ale zebrała się fantastyczna grupa, wyjazd był przecudowny, jedyny w swoim rodzaju.
I od tamtej pory wszystko się odmieniło. Teraz już się nie martwię o klientów. Teraz ja dyktuję warunki, ja wymyślam wyjazdy i puszczam w świat, a świat do mnie wraca. Teraz jest tak, że mam klientów, którzy się zapisują, ale jeszcze nie wiedzą na jaki wyjazd. Teraz jest tak, że jak głośno pomyślę o danym miejscu, już zaczynam mieć pytania czy można zapisać się na wyjazd.
Teraz sama wyjeżdżam na swoje wakacje, chodzę do kina z narzeczonym, umilamy sobie życie spełnianiem naszych małych marzeń, znajduję czas dla rodziny, znajomych, spotkania, kolację w ukochanej włoskiej knajpce. Mam czas na to żeby wsiąść do pociągu jechać całą noc do Pucka, bo tam nas czekają fantastyczni ludzie. Jechać tyle tak naprawdę na jeden dzień, chcę, jadę.
Nie mam milionów na koncie, nie mam nawet setek tysięcy. Mam mały samochód. Nie mam swojego mieszkania. Mam za to wspaniałe życie. Wspaniałe chwile. Wspaniałe radości. Wspaniałe biuro podróży.
Nie zamieniłabym tego na nic innego.
Jest luty 2014 – a ja od jakiegoś czasu nie martwię się o klientów (i o dziwo sami się zjawiają) , zaczynam wychodzić z moich małych czterech ścian, małego lemon&lime, zaczynam działać, zaczynam kochać najbardziej te moje podróże, chciałabym pokazać ludziom tyle ciekawych miejsc. Mam też telefony, że tylko z Tobą, nie z kim innym. Jedni klienci odchodzą przychodzą inni. Ale są też i stali, kurcze już chyba 7 rok :). Chcą być ze mną w podróży. A ja właśnie dojrzewam do tego żeby dać ludziom to czego chcą. Ja 153cm trochę rosnę 🙂 W końcu mam doświadczenie, mam za sobą parę wyjazdów, ba jestem ekspertem. Tak teraz to wiem i nie zawaham się tego użyć. Nie pysznie, ja taka nie jestem, ale użyć w dobrym tego słowa znaczeniu.
Mam dzisiaj jedno zmartwienie, hmm nawet dwa lub trzy, ciągle piszą do mnie: proszę o ofertę, proszę o wyjazd, czy może Pani przygotować… Mam też dwa wyjazdy na weekend majowy… a ja jestem jedna. Ale się nie martwię, wiem, że będą dwie kolejne wspaniałe wycieczki, wiem, że wszystko się uda. Wiem, że już nie mogę doczekać się kolejnych spotkań, kolejnych podróży, kolejnych miejsc, smaków.
Jest kwiecień 2014 – za tydzień dwa wyjazdy na weekend majowy do Toskanii i Londynu. Na jeden jadę ja, a na drugi, osoba, która zaczęła pracę 1 kwietnia w moim biurze, 1 kwietnia również wynajęłam małe biuro. Mam swoje miejsce do pracy. Porzucam dom – choć kurcze ciężko :). Mam wiele wydatków, mam trochę strachu, ale wiem, że będzie dobrze. Wszystko zależy ode mnie. Wiem, że mogę dużo zdziałać. Ale jak to kiedyś powiedział moja klientka na coachingu “nic nie ma od leżenia”.
Ja leżałam jeszcze kilkanaście godzin temu podczas świąt. Relaks, spokój, zasłużony odpoczynek. Ale szybko minęło teraz z radością myślę o nowych wyjazdach, nowych wyzwaniach. Choć często jest pod górkę, są noce, jest szaro, ja wiem, że później jest z górki, jest dzień i jest kolorowo”.
Justyna Wiśniewska – prowadzi biuro turystyczne Lemon&Lime.
Mam to szczęście, że Opatrzność nas poznała ze sobą 🙂 Byłam z Justyną w Toskanii. I z ręką na sercu: na tak przygotowanym i rajcownym wyjeździe nie byłam. Dodam, że był to wykazd dużą grupą, czego raczej unikam. Justyna zapanowała nad nami tak, że mieliśmy wrażenie, że to my rządzimy. He he, dopóki te 153 cm na nas nie warknęły, spojrzały wymownie i potem … uśmiech. Oh, byłam gotowa na wszystko za ten uśmiech i przychylność. Dzisiaj na hasło – biuro turystyczne, mam jedną myśl: Lemon&Lime, czyli Justyna. Jeśli mam polecić dobry wyjazd, to z Justyną. Zresztą już niedługo moja córka jedzie z “ciocią” Justyną do Londynu i Kornwalii na obóz językowy. Pozdrawiam ciepło 😀